Wróciłam z wyjazdu z nowymi, bardzo ważnymi dla mnie przemyśleniami, w dobrym stanie psychicznym i kiepskim fizycznym.
Jak wiecie zapewne z moich wpisów w tym temacie, prowadzę dialog z ciałem i gadziną na trzech płaszczyznach; fizycznej, psychicznej i mentalnej.
FAZA I - świat zewnętrzny
Przez pierwszy rok kontaktowałam się z guzem i ze światem wyłącznie na planie fizycznym. Przerażona szukałam rozwiązań z zewnątrz jak mogę przynajmniej powstrzymać rozrost raka i jego przerzuty i to Forum dało mi wszelkie informacje w tym zakresie. Przez dwa lata dzięki wiedzy i zastosowanym terapiom zaczerpniętym z tego miejsca gad siedział cicho, nie bolał i nie rósł. Nie miałam żadnych objawów fizycznych w ciele a nawet czułam się lepiej niż przed wykryciem zmian w piersi a wyniki krwi miałam wzorcowe. Mogłam tak trwać w zdrowiu do końca.
Ta faza dała mi coś, co było mi absolutnie wtedy niezbędne - CZAS.
Nieustające ukłony - @Blu, @Cedric, @GA
FAZA II - psychika
Ten CZAS był mi potrzebny do przeprowadzenia radykalnych zmian. Zaczęłam mocno pracować nad psychiką. Weszłam bardzo głęboko w siebie (Ayahuasca). Doświadczenie było przerażające ale niebywale twórcze i uwalniające. Przebiłam "szklany sufit". W krótce nadeszły długo oczekiwane ZMIANY, które dotyczyły wszystkich dziedzin życia; mieszkania, pracy, partnera, dzieci, zwierząt, pieniędzy, domu rodzinnego (szczególnie matki), diety, wypoczynku, bliższych i dalszych znajomych...itd...itp....itd...
Wprowadzając te zmiany czułam się jak na nieustająco wirującej karuzeli. Towarzyszyła temu ogromna niepewność i lęki pomieszane z podnieceniem i ciekawością. Udało mi się połączyć, jak mi się wcześniej wydawało, rzeczy wzajemnie się wykluczające np. mam lokum z ogródkiem położony na morenie wśród lasów, blisko jezior i morza a jednocześnie w wielkim mieście! Moja rodzina jest wspierająca i nieingerująca. Moja dieta jest ciężka i prozdrowotna....itd...
Rzeczy do tej pory pozornie się wykluczające stały się dla siebie komplementarne. Nagle wszystko stało się możliwe.
FAZA III - kryzys zdrowienia
Po poprzedniej fazie cudów, kiedy byłam już ustabilizowana i szczęśliwa nagle zdrowie zaczęło się sypać.
Pierś zaczęła rwać i puchnąć, bóle mięśni były nie do wytrzymania, psychika zaczęła szaleć. Dopadła mnie labilność emocjonalna - na zmianę płakałam twierdząc, że zaraz umrę a na następny dzień byłam pewna, że jestem niezniszczalna. Wpadłam w panikę i na nowo zaczęłam obsesyjnie poszukiwać środków zaradczych aby gad się uspokoił i siedział cicho. Za wszelką cenę starałam się zachować status quo. Gad jednak postanowił się rozpaść. Pijawki to był mój ostatni pomysł, bardzo dobry ale... na pierwszą fazę.
W tej fazie wszelkie działania wstrzymujące rozrost guza, wstrzymują nie jego rozrost, tylko rozpad!. Jeżeli jest on bardzo gwałtowny, zagrażający życiu, to spowolnić rozpad należy, w przeciwnym wypadku, jeśli parametry medyczne są OK, trzeba zacisnąć zęby i wytrzymać. W moje życie wkroczyła z impetem
Germańska Nowa Medycyna i Totalna Biologia bardzo logicznie i jasno tłumacząc mi wszystkie FAZY choroby i zdrowienia. Ocknęłam się, uwolniłam ciało od moich zdrowotnych obsesji i poszłam dalej. Na tym etapie uaktywniłam "mental" (postrzeganie pozazmysłowe) na tyle, żeby wiedzieć jak funkcjonuje "moje JA". Jak współdziała materia, duch, czas i wieczność.
WSZYSTKIE CHOROBY SĄ PSYCHOSOMATYCZNE
Nie należy potakiwać wiem, wiem..... wiedza to nie Świadomość
Nadeszła ...
FAZA IV - zdrowienie
Szczyt kryzysu dopadł mnie w Gandawie. Z bólu, wycieńczenia i braku snu zasłabłam na spacerze po starym mieście. Uznałam, że zostanę w hotelu nie ruszając w dalszą, zaplanowaną wcześniej podróż. Byłam spokojna, bo wiedziałam z GNM co się dzieje. Ciepła kąpiel i sen jednak zrobiły swoje. Następnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Ból i opuchlizna piersi zmalała, pojechałam na plażę pozwalając ciału nacieszyć się słońcem. Morze Północne ma ogromne pływy. Rano odpływa z plaży powiększając ją niemal trzykrotnie a po południu wraca zatapiając wszystkie zamki zbudowane na piasku w ciągu dnia. Leżąc na kocu w onirycznym stanie przypłynęły do mnie słowa;
"Przypływ - odpływ, fala za falą wieczną mantrę morze nuci. Przypływ - odpływ fala za falą to co było kiedyś wróci" - Będę zdrowa.
Kolejnego dnia Brugię zwiedzałam już spokojnie, bez zadyszki, chociaż ... jednak z zapartym tchem, bo miasto jest zjawiskowo piękne
W miarę jak schodził ból i opuchlizna z piersi, stale zaczął narastać mi ból w karku i ramionach. Zrobiły mi się takie zakwasy, że po powrocie do domu leżałam cały dzień w łóżku nie mogąc się ruszyć.
Zastanawiałam się cóż ja takiego zrobiłam, że mam aż takie zakwasy? Przecież kontrolę nad wszystkim i wszystkimi puściłam już w drugiej fazie. Pozwoliłam płynąć życiu, więc???
Nie, nie puściłam całkowicie kontroli. Ostatnim przyczółkiem kontroli jaki się bronił było moje ciało! Chciałam je kontrolować w każdym jego aspekcie; zdrowia, wyglądu, wagi, ruchu....KAŻDYM. A Ciało to przecież emanacja naszej Duszy. Samo wie ile ma ważyć, jak wyglądać, ile ćwiczyć czy pracować oraz jak się wyleczyć bądź.... nie.
Powoli Księga Akashy otwiera przede mną swoje karty, jedna po drugiej ...
P,S.
Bardzo ważne jest aby nie mylić dbania z kontrolą. Ja nadal dbam i troszczę się o cielesną powłokę ale nie narzucam już ciału powinności.
Im jestem starsza, tym bardziej pasuje do mnie szkoła stoicka
nie ma przejścia między bytem a powinnością". 