27. Dzięki unii z Litwą oraz eksportowi zboża, wołów, drzewa itp. Rzplita była krajem wielkim i bogatym, zaspokajającym ambicje szlachty, której nie nęciły podboje nowych ziem. Podatki (w 90 %) na obronę i wojsko potrzebne jej były do obrony granic, więc dawała je królowi tylko wtedy, gdy zbliżał się wróg. Niestałe podatki umożliwiały szlachcie stosowanie zasady "płacę więc wymagam" - tylko w ten sposób przy niechęci króla do współpracy mogła coś uzyskać (przypomnę w tym miejscu, że we Francji od momentu uchwalenia przez Stany Generalne stałych podatków król nie zwoływał ich aż do przedednia rewolucji 1789). Szlachta uważała zresztą, że dwór malwersuje pieniądze przeznaczone dla wojska, co z kolei powodowało wybieranie zaległego żołdu siłą i rabunek kraju przez konfederacje wojskowe. Często było to wojsko, którego nie wystawiła szlachta, jak np. powracający z "dymitriad" czy habsburskiej służby lisowczycy, albo nieustannie prowokujący Turcję Kozacy. Cóż dopiero działoby się ze stałą i liczną armią, która w myśl ówczesnych koncepcji "żywiła się sama" rabując jednakowo obcych i swoich, a chcąc tego uniknąć trzeba byłoby wysyłać ją za granicę co oznaczało nowe podatki i wojny, ruinę kraju i koniec wolności (czego przykładem może być ówczesna Szwecja). Bo król mógł użyć wojska nie do obrony granic a przeciw obywatelom (jak to się stało w 1607 pod Guzowem ze ściągniętymi z Ukrainy żołnierzami kwarcianymi). I bez tego wiek XVII zapomniał o wewnętrznym i zewnętrznym pokoju, a wojny służyły ambicjom królów, nie dobru Rzplitej.
28. Kluczowym dla upadku Rzplitej był problem kozacki. W nim bowiem zbiegają się wszystkie inne objawy kryzysu. Moim zdaniem przy braku współdziałania władzy i społeczeństwa, był to problem nierozwiązywalny. Mówi się, że uszlachcenie starszyzny kozackiej w odpowiednim momencie związałoby ją z Rzplitą i pozwoliło uniknąć powstań kozackich, z których szczególnie tragiczne było powstanie Chmielnickiego będące źródłem "potopu", rozbioru Ukrainy i wmieszania się Rosji w sprawy polskie. Było jednak inaczej - starszyzna i tak na ogół stała przy Rzplitej (za co wyrzynała ją czerń kozacka), nie o to jednak chodzi. Faktycznie - siłą Rzplitej było stałe rozszerzanie wolności polskiej szlachty na inne narody i stany (w tym widział szansę odrodzenia Sejm Czteroletni dopuszczając mieszczan do współudziału w "rzeczy pospolitej"). W czasach gdy losy Rzplitej usiłowała kształtować jeszcze szlachta - problem kozacki nie istniał, urósł on za Wazów, a więc w czasach gdy szlachta nie miała już wpływu na politykę państwa i ograniczała się do obrony swobód. A Kozacy stanowili dla swobód szlacheckich istotne zagrożenie. Po pierwsze - mieli bardzo niski poziom kultury politycznej, szli za każdym, kto obiecywał im duże łupy (w czasie powstania Chmielnickiego tyle razy zmienili orientację, że wreszcie uznano, iż jedyną możliwością pacyfikacji jest rozbiór Ukrainy). Sami zresztą ofiarowali się królowi pomóc w ujarzmieniu szlachty. Zmieniliby pewnie częściowo zdanie, gdyby ich uszlachcono, ale nie za bardzo - wystarczy przypomnieć, że i szlachecka gołota czy żołnierze pomogli magnaterii (zwłaszcza hetmanom) w sterroryzowaniu sejmików i pozbawieniu władzy, będącą podstawą demokracji - średnią szlachtę. Po drugie - Kozaków interesowały głównie łupy - chętnie dawali się więc prowadzić na wojny (także przeciw prawosławnej Rosji czy Mołdawii), a gdy nikt ich nie potrzebował - szli sami. Nie atakowali najbliższego Krymu, bo to groziło tatarskim odwetem - woleli łupić czarnomorskie wybrzeża Turcji aż po Stambuł. Służyli w ten sposób (podobnie jak prowadzący prywatne wojny w Mołdawii magnaci kresowi) Habsburgom, dążącym do sprowokowania wojny polsko - tureckiej, by odwrócić uwagę Turków od Węgier. Było to sprzeczne z interesem Polski, więc zajęty na północy Batory karał jednych i drugich (ścięcie Samuela Zborowskiego i Iwana Podkowy). Polityka Wazów była wręcz przeciwna - nic więc dziwnego, że szlachta była Kozakom niechętna, widząc w nich narzędzie dworu. Królowie nie zrealizowali nigdy idei wojskowej kolonizacji Dzikich Pól czy stworzenia szkoły rycerskiej na Ukrainie, co dałoby pracę "bezrobotnym" rzeszom gołoty szlacheckiej, wiążąc je z Rzplitą a nie magnatami, a Kozaków uczyniłoby zbędnymi. Bo można ich było zniszczyć (czego żądała za pokój Turcja i co musiała zrobić XVIII-wieczna Rosja, która także nie umiała sobie z nimi poradzić). Nie leżało to jednak w pokojowej naturze szlachty, która po stłumieniu kolejnych powstań wolała zawrzeć kolejną ugodę. Tak też stało się w 1658, kiedy to szlachta polska mimo niechęci do "chłopów" zawarła z nimi unię hadziacką. Uznawała ona istnienie Rzplitej Trojga Narodów (polskiego, litewskiego i ruskiego) jednakowo wolnych, równych i zacnych. Ukraina miała mieć podobnie jak Litwa i Korona własnych urzędników, którzy wraz z hetmanem zaporoskim i biskupami prawosławnymi mieli zasiąść w senacie, a posłowie Kozaków - w sejmie. Prawosławie zrównano w prawach z katolicyzmem, a w Kijowie miała powstać Akademia na wzór Krakowskiej. Wojska polsko - litewskie w czasie pokoju nie miały wstępu na Ukrainę, której jedyną władzą zwierzchnią był hetman zaporoski. Starszyzna miała być uszlachcona. W zamian za to panowie polscy odzyskiwali swe majątki na Ukrainie. Ugody nie uznała czerń kozacka, która pod wodzą Jerzego Chmielnickiego (syna Bogdana) wycięła zwolenników unii i przeszła na stronę Rosji. Wkrótce Polska pobiła ich i wraz z Rosją dokonała podziału Ukrainy (Kozacy poddali się teraz Turcji, co spowodowało jej atak na Polskę i Rosję). O wolnej Ukrainie nikt już nie myślał.
29. Kozacy byli zbiorowością awanturników (przeważnie prawosławnych Rusinów, w sumie jednak 22 różnych religii i narodowości) i buntowali się wtedy, gdy Rzplita nie dawała im zarobić prowadząc politykę pokojową. Sytuacja uległa zmianie na skutek kontrreformacji. Król i jezuici -dążąc do podporządkowania cerkwi Rzymowi- kupili większość prawosławnego episkopatu i narzucili cerkwii unię brzeską (1595/96). Był to akt formalny, nie mający poparcia ani szlachty ruskiej, która przechodziła bezpośrednio na katolicyzm, ani popów i ludu, którzy pozostali wierni prawosławiu. Do unii brzeskiej stosunki z największym obok katolicyzmu wyznaniem Rzplitej -jakim było prawosławie- były poprawne, co zapewniało pokój na Białorusi i Ukrainie. Teraz, wbrew polskim tradycjom tolerancji, złamano zasadę dobrowolności unii i atakami przeciw zdelegalizowanemu prawosławiu rozniecano nienawiść do Polski, co było bardzo niebezpieczne w sytuacji, gdy unia brzeska uniemożliwiła Ukraińcom stanie się 3-im Narodem Rzplitej. Pozbawiała ich bowiem elity politycznej - szlachta ruska po przejściu na katolicyzm uległa całkowitej polonizacji, a kler unicki nie miał autorytetu ani u Rusinów, ani u Polaków, gdyż na skutek sprzeciwu kleru katolickiego, wbrew unii, biskupów unickich nie dopuszczono do senatu. Tymczasem za sprawą Rosji i Turcji w 1620 została odtworzona nielegalnie hierarchia prawosławna. Prześladowana cerkiew zwróciła się o opiekę do Kozaków, co pozwoliło im uchodzić za ideowych obrońców wiary (i zmobilizować do walki tysiące ludzi), a nie za rozgoryczonych brakiem żołdu lub wojennych zdobyczy i próbą schłopienia - najemnych żołnierzy i awanturników, którymi w istocie rzeczy byli.
30. Kontrreformacyjny fanatyzm religijny -przyniesiony do Polski z Zachodu przez jezuitów- uniemożliwił także realizację planów Zygmunta Wazy w sprawie unii personalnej z luterańską Szwecją i prawosławną Rosją. Już same projekty były mało realne. Dla Rzplitej korzystniejsze byłyby polityczne sojusze z tymi krajami - niestety, królowi nie szło o Rzplitą i zabezpieczenie jej granic, lecz o pozyskanie dla siebie i katolicyzmu nowych państw. W efekcie doprowadziło to do nie kończących się wojen (z inwazją sąsiednich państw protestanckich - "potopem" na czele) oraz niechęci Szwedów i nienawiści Rosjan do Polski. Panujący po "potopie" fanatyzm religijny doprowadził m. in. do buntu wiernych dotąd Tatarów litewskich i ich przejścia na stronę Turcji. Nie dała się na szczęście Rzplita nabrać na proponowaną nam przez Zachód rolę "przedmurza". Wprawdzie kler i stronnicy dworu chętnie o tym mówili i pisali ciągle "pobudki" na wojnę z półksiężycem, a szlachta podczas czytania Ewangelii wyciągała szable do pół pochwy (co miało symbolizować gotowość do obrony wiary), jednak do spełnienia zaszczytnej misji nikt się nie spieszył. Skutecznie zniechęcała szlachtę pamięć klęsk Warneńczyka i Olbrachta oraz przykład bratnich Węgier, które dały się popchnąć papiestwu i cesarstwu do wojny ze stojącą u szczytu potęgi militarnej Turcją i zostały przez nią i Habsburgów rozdrapane w 1-ej poł. XVI w. Praktycznie raz jeden Polacy dali się dobrowolnie wciągnąć w wojnę z Turkami (odsiecz Wiednia w 1683) po czym uznali swą misję za spełnioną a w wieku następnym Turcy stali się najlepszymi sojusznikami przeciw Rosji, podobnie zresztą jak Szwedzi. W ogóle trzeba stwierdzić, że na skutek fanatyzmu i prohabsburskiej orientacji Zygmunta III Polska w wojnie 30-letniej znalazła się po niewłaściwej stronie, przez co zamiast odzyskać Śląsk narobiła sobie wrogów na długie lata.
31. Większe jednak szkody poczyniły propagowane przez jezuitów nietolerancja i absolutyzm w stosunkach wewnętrznych. Piotr Skarga (dziś uznawany za proroka upadku nierządnej Rzplitej, a w XVII w. za jej głównego wichrzyciela) pisał: "Pierwej kościoła i dusz ludzkich bronić (trzeba) niźli ojczyzny! Jeśli zginie (ojczyzna) doczesna, przy wiecznej się ostoim". I rzeczywiście -udało się- Rzplita upadła a Kościół w Polsce nigdy nie miał się tak dobrze jak teraz. Wielce się w tym zasłużył sam Skarga, m. in. jako uczestnik "nocy jezuitów". Zygmunt Waza, dążąc do wzmocnienia swej władzy, zaproponował sejmowi utworzenie stałej armii, podatków na wojsko i głosowania większością a nie jednomyślnie. I szlachta -poza bojkotującą sejm grupą malkontentów Zebrzydowskiego- godziła się na to, wszakże pod warunkiem uchwalenia prawa przeciw tumultom (którymi jezuici "nawracali" heretyków). W noc przed uchwaleniem tegoż, król Zygmunt poszedł poradzić się jezuitów (Bartscha i Skargi) czy nie ma w nowym prawie czegoś przeciw sumieniu. "Badali ojcowie i odkryli zdradę!". Przecież byłby to kres kontrreformacji. Zaczęli więc biegać po biskupach i senatorach nawołując do głosowania przeciw ustawie. Nazajutrz (18 kwietnia 1606) sejm rozjechał się nie podejmując żadnej decyzji. Niezadowoleni posłowie protestanccy, prawosławni i "politycy" ("starzy" katolicy wyżej ceniący Rzplitą niż religię) poparli nielegalny zdaniem króla zjazd szlachty zorganizowany przez Mikołaja Zebrzydowskiego. Rozpoczęła się pierwsza otwarta wojna domowa w Rzplitej. Wojska Żółkiewskiego i Chodkiewicza, które zeszły z ukraińskich i litewskich granic pobiły rokoszan pod Guzowem, ale nikt tak naprawdę nie chciał walczyć (nawet Żółkiewski popierał opozycję, a po stronie króla stanął tylko dla ratowania powagi prawa). Po upadku rokoszu zapanował swoisty kompromis - Kościół oficjalnie przestał popierać absolutyzm i uznał "złotą wolność" (czego najlepszym przykładem może być zdjęcie przez cenzurę kazania o państwie z nowego wydania kazań sejmowych Skargi), a szlachta formalnie powróciła na łono Kościoła. Starała się przy tym, by owo nawrócenie było widoczne. Oto co pisał na ten temat jeden z cudzoziemców odwiedzających Polskę: "kiedy się modlą lub mszy słuchają, chrapią lub charkają, wzdychając tak, że z daleka już ich słychać, upadają na ziemię, biją głową o mur i o ławki, uderzają sami siebie w twarz i wyprawiają inne w tym rodzaju dziwactwa, z których się papiści z innych narodów naśmiewają". Spraw istotnych, a za takie obie strony uważały spory majątkowe, nie rozwiązano nigdy w I-ej Rzplitej. Były one powodem dla którego szlachta katolicka popierała przeciw Kościołowi swych "rozróżnionych w wierze" współbraci i co jakiś czas dochodziło na ich tle do wybuchów antyklerykalizmu. Wtedy zwłaszcza, gdy Kościół mieszał się do polityki, czego -podobnie jak cudzoziemców i kobiet- szlachta nie cierpiała.
32. Skutkiem kontrreformacji był także upadek kultury. Nie chodzi mi o kolegia jezuickie (te jeśli miały konkurencję były dobre a ich poziom psuła także szlachta, żądając jedynie retoryki i łaciny a nie zachodnich nauk przeciwnych "złotej wolności"). Pozbawiony konkurencji, tryumfujący katolicyzm wyraźnie obniżył loty. Opanował zresztą jedynie serca wiernych (w których wyobraźni święci i zmarli istnieli niemal realnie, którzy bardziej czcili opiekuńczą Matkę Boską niż surowego Boga czy cierpiącego Chrystusa, a swą religijność manifestowali postami i biczowaniem się), nigdy nie sięgnęła do ich rozumu i woli (tak szlachty, jak i chłopów). Każdy, kto choć trochę głębiej wniknął w sprawy wiary, porzucał Kościół katolicki dla innych wyznań, szczególnie arianizmu, który w kulcie rozumu przeszedł wszystko, co w tej dziedzinie uczyniła ówczesna Europa. Nie mogąc pokonać arian słowem Kościół sięgnął po przemoc - najpierw rozbito znany w całej Europie ośrodek Braci Polskich w Rakowie (1638) wraz z miejscową Akademią ("Sarmackimi Atenami"), drukarnią itp., aby po okresie polowań na poszczególnych działaczy zboru (w czym katolików wspierali luteranie) w 1658 wygnać z Polski wszystkich arian. Już w czasie "potopu" (o udział w którym po stronie Szwedów i Siedmiogrodzian oskarżono ich) dochodziło do pogromów szlachty ariańskiej i kalwińskiej, co pozwoliło m. in. zwyciężyć katolicyzmowi na Litwie. Wygnanie arian oznaczało zerwanie związków intelektualnych z myślą europejską i wszelkich prób szerzenia niezależnych poglądów w formie drukowanej (w ostatnim okresie korzystali zresztą Bracia Polscy głównie z drukarń Amsterdamu).
33. W początkach XVII w. Kościół wprowadził ostrą cenzurę i indeksy ksiąg zakazanych (m. in. indeks biskupa krakowskiego Marcina Szyszkowskiego z 1617, będący antologią i jednocześnie epitafium literatury sowizdrzalskiej). Cenzura prewencyjna, rewizje drukarń, palenie książek i kary nakładane na wydawców (jako mieszczanie nie byli chronieni przez "konfederację warszawską") w krótkim czasie dokonały gigantycznych spustoszeń w literaturze. Do rękopiśmiennego "podziemia" została zepchnięta poezja ziemiańska, głosząca uroki życia mimo jego kruchości i marności (przeniknęło to nawet do mów pogrzebowych!). Hieronim Morsztyn pisał: "Moja rzecz jest opisać świeckie delicyje / których każdy, póki żyw, niech jak chce, zażyje / bo po śmierci, acz wierzym o wiecznej radości / daleka ta od ziemskiej będzie rozpustności", zaś metafizykom głoszącym odwrócenie się od świata odpowiadano: "któż oprócz ślepego, / nie widział ślicznych świata tego pozorności? / Piękny jest. Ten dla człowieka Bóg z swej wszechmocności / stworzyć raczył. I temuż potrzebne żywioły / i wszystkie rąk swych dzieje z niebieskimi koły / ofiarował; człowiek pan stworzenia wszelkiego, / jakoż go chwalić nie ma? Jakoż świata tego / nie ma zażyć Rozkoszy, gdy je mu kwoli / stwórca nadał?"
34. Do upadku literatury przyczynił się także mecenat dworu, który faworyzował importowane malarstwo i operę (prześcigając w tym nawet sam Paryż), a zaniedbując rodzimą twórczość literacką. Na dworze Wazów więcej było obcych doradców i jezuitów niż wykształconych sekretarzy takich jak ci, którzy za Zygmunta Augusta tworzyli literackie oblicze Złotego Wieku (m. in. Kochanowski, Górnicki i Frycz - Modrzewski). Także fachowców Wazowie woleli sprowadzać z zagranicy (jako obcy byli od nich zależni). Ani oni, ani ich następcy nie zrealizowali postulowanego przez szlachtę założenia szkoły rycerskiej, która prócz kształcenia kadr inżynieryjnych mogłaby się stać szkołą myśli politycznej i dać krajowi elitę obywatelsko i patriotycznie uświadomionych działaczy, mogących wyprowadzić go z kryzysu (przyjdzie na to poczekać do 2. poł. XVIII w.).
35. A szlachcie brakowało takiej elity przywódczej. Od wypalenia się ruchu egzekucyjnego nie miał kto nią pokierować. Nie umieli tego królowie, więc na czele szlachty stanęli opozycyjni magnaci. Pierwszym był "trybun ludu szlacheckiego", kanclerz i hetman wielki koronny - Jan Zamojski. W pewnym okresie sięgnął on po władzę dyktatorską i usiłował sam kierować polityką państwa ponad królem i senatem, a w oparciu o zjazdy szlacheckie. Zmarł jednak tuż przed decydującym starciem (1605) jakim był kierowany przez jego uczniów -Zebrzydowskiego i Herburta- rokosz sandomierski (nota bene: tłumiący rokosz Żółkiewski też był "politykiem", uczniem "wielkiego kanclerza"). Potem przyszli inni, niestety - żaden z nich nie miał horyzontów politycznych Zamojskiego, za to wielu przerastało go ambicją. W XVII w. byli to głównie obrażeni na dwór magnaci, popierający antykrólewskie wystąpienia szlachty (do momentu gdy nie godziły one w magnaterię - potem dawali się kupić dworowi i pomagali wytłumić niezadowolenie szlachty). Magnateria bowiem urosła w siłę na pośrednictwie między dworem a szlachtą, z której coraz bardziej się wyobcowała, ulegając wpływom francuskiej mody i obyczajów politycznych (intrygi dworskie). W końcu -w oparciu o rzesze swych klientów- sięgnęła po władzę. Że jednak magnatów było wielu, przeto i ich partii powstało kilka.
36. Za Sasów, widząc polityczną, gospodarczą i kulturalną ruinę Rzplitej niemal wszystkie grupy były za reformą i to często bardzo radykalną (Familia Czartoryskich bliższa była tendencjom absolutystycznym, Potoccy mówili o przyznaniu praw politycznych mieszczaństwu - wszyscy zaś za aukcją skarbu i wojska). Pod jednym wszakże warunkiem - mianowicie, że to ich partia przeprowadzi reformy i skorzysta ze wzmocnienia władzy. Póki spadały na nich łaski dworu, popierali jego reformatorskie zamierzenia, gdy dwór poparł konkurencję - paraliżowali wszelkie jej działania rwąc sejmy, sejmiki, trybunały (przy czym tak dziś chwalona Familia robiła to równie często jak "republikanci", a wróg veta -Stanisław Poniatowski- nie dość, że doprowadził do zerwania sejmu w 1762, to jeszcze sprowokował krwawą burdę w izbie poselskiej). A gdy to nie pomagało - wzywano na pomoc obce mocarstwa, byle tylko zdobyć władzę!
37. W 1764 z nominacji Katarzyny II królem Polski został Stanisław August Poniatowski, człowiek który -mimo swej nieudolności i chwiejności- zrealizował wiele z tego, co od dawna już było koniecznością. Założył Szkołę Rycerską, wydawał "Monitora", podjął szereg innych przedsięwzięć mających na celu wychowanie szlachty, był mecenasem sztuki, nauki i literatury, dzięki czemu w ciągu zaledwie jednego pokolenia odrodziła się z wiekowego upadku kultura narodowa (sił* witalnych nie utraciła zresztą nigdy, dopiero teraz jednak zaistniały warunki do ich uzewnętrznienia się). [** Rzp. mogła ustępować sąsiadom politycznie, nigdy - kulturalnie.] Król chciał w ten sposób pozyskać szlachtę dla reform w duchu oświeconego absolutyzmu, skierowanego przeciw magnatom a popieranego przez Rosję. Jednak szlachta w obronie wolności i wiary wystąpiła przeciw "Ciołkowi" (jak od jego herbu nazywano króla). Rokosz szlachecki szybko przekształcił się w powstanie narodowe walczące o niepodległość przeciw rosyjskiej protektorce króla. Po upadku konfederacji barskiej i ustanowieniu Rady Nieustającej, dawne partie magnackie złączyły się we wspólnej opozycji wobec dworu (i rosyjskiej ambasady) stale podburzając przeciw niemu szlachtę.
38. Zarówno król, jak i magnacka opozycja nie zauważyły jednego - oświecenie podniosło poziom kulturalny szlachty (szczególnie młodej), rozszerzyło jej horyzonty, zaś konfederacja barska i późniejsze walki sejmowe wyrwały ją z politycznego uśpienia czasów saskich. Szlachta usamodzielniła się i wcale nie miała zamiaru realizować dążeń króla czy opozycji, lecz swoje własne, przeciw nim właśnie skierowane. Nie były to myśli nowe - już w 1709 Stanisław Szczuka główną przyczynę zła widział w królewszczyznach, na których urośli magnaci (i kościół), główni wrogowie króla i Rzplitej. Proponował więc odebrać je im i wydzierżawić tym z pośród szlachty, którzy obiecają skarbowi największe dochody. W razie zalegania z opłatami egzekwowanoby je siłą, podobnie jak podatki z dóbr prywatnych. Podatki stałe (a nie dzikie pobory w czasie wojny, gdy nie ma z czego płacić), co m. in. pozwoliłoby uniknąć zalegania z żołdem i konfederacji wojskowych. 36 tys. piechoty i jazdy, dobrze uzbrojonych i wyszkolonych stacjonowałoby na granicy, a nie rujnowało centrum kraju hiberną. Nadto rozsyłane pocztą informacje z kraju i ze świata, geografia i historia polityczna w szkołach oraz złamanie monopolu Gdańska w handlu zbożem. W tym samym czasie Stanisław Dunin - Karwicki głosił, że źródłem kryzysu jest mieszana forma rządu. Teoretycznie jest dobrze - władza króla i wolność ludu równoważą się, a pośredniczy między nimi arystokracja. W praktyce jednak wszystko się wali - równowaga bowiem jest chwiejna, a magnateria, zamiast łagodzić, potęguje naturalne waśnie. Jedyne wyjście to zwycięstwo którejś ze stron. Monarchia ma dwie zalety: skrytość decyzji i szybkość ich wykonania, ale ustrój musi być zgodny z duchem narodu by miał kto (i chciał) słuchać mądrych(!) rozkazów. A Polacy kochają wolność i nie oddadzą jej (chyba ze śmiercią własną i Rzplitej, a i to niekoniecznie - przykładem znowu bracia - Węgrzy, którzy właśnie pod wodzą Franciszka Rakoczego po raz kolejny powstali do walki z Habsburgami). Niech więc król - rodak (Leszczyński, dla którego to pisano) zrzeknie się swej władzy (rozdawnictwa dóbr i urzędów) na rzecz ludu, a sobie zachowa Straż Praw (albo lud da królowi -ograniczoną jedynie prawem- władzę absolutną). Bo Polsce najbardziej brak egzekucji prawa przeciw magnatom i musi na nich powstać władza absolutna lub absolutna Rzeczpospolita. W razie opowiedzenia się szlachty za republiką - Karwicki proponował ustanowienie sejmu "ustawicznego", który wspomagałby króla w pełnieniu władzy wykonawczej i stale mógłby rozliczać jego i innych wybranych przez siebie urzędników z ich działalności.
39. Po restauracji Augusta II Sasa, w 1710 Walna Rada Warszawska podjęła część z tych propozycji, ale ich realizację uniemożliwiła opozycja magnacka z jednej strony oraz saski zamach stanu -z okupacją kraju włącznie- z drugiej. W 1714 i 1715 doszło do zbrojnych powstań przeciw Sasom, w których obok szlachty walczyli chłopi. Szlachta zawiązuje konfederację tarnogrodzką, ale nie mogąc pokonać armii saskiej (a potem i rosyjskiej) oraz z obawy przed radykalizacją chłopów - godzi się na magnacką, a potem rosyjską mediację. Sasów wyrzucono z Polski, przeprowadzono reformy wojskowo - skarbowe (ale nie pełne, skoro władza miała pozostać w rękach króla tak negatywnie nastawionego do wolności). Dalsze reformy uniemożliwiła opozycja magnacka i rosyjskie "gwarancje" dla uchwał sejmu "niemego" (1717). Nie mając dość siły, pobita jeszcze raz (gdy walczyła w obronie tronu Stanisława Leszczyńskiego w 1733-36), szlachta popadła w kolejny okres uśpienia i kwietyzmu, zwłaszcza, że "dobre czasy, pokój ciągły [rzecz nie bez znaczenia po 120 latach wojen], obfitość wszystkiego, całą myśl obywatela rozrywkami i uciechami zajmowały; ile gdy zrywane raz wraz sejmy nikogo nie wabiły do zatrudnienia się około dobra publicznego".
40. Zamiast reform w duchu republikańskim czy chociażby egzekucji starych praw, co nauczyłoby szlachtę szacunku dla prawa (myślał o tym Stanisław Konarski -wydając zbiór dawnych praw polskich "Volumina Legum" (1732-39)- czy Adam Kazimierz Czartoryski, który przewodnicząc Trybunałowi Litewskiemu w 1782 m. in. skazał własnego ojca), Stanisław August wolał papierowe reformy w duchu monarchistycznym.
W końcu i on musiał jednak ustąpić - nastąpił Sejm Czteroletni, będący wypadkową dążeń szlachty, oświeceniowych publicystów, króla i mieszczaństwa. Jego osiągnięcia był bardziej potencjalne niż realne, ale dla sąsiednich mocarstw i tego było za wiele - straszyło ich widmo drugiego obok Paryża ogniska rewolucji i ucieczki ich poddanych do odrodzonej Rzplitej (o czym mówiła Katarzyna II). Na prośbę rozgoryczonej pozbawieniem wpływów grupki magnatów (Targowica 1792) wkroczyły do Polski wojska rosyjskiej "gwarantki". Król, znowu wbrew szlachcie, poddaje się i przystępuje do Targowicy, zatwierdza rozbiory. W tej sytuacji młodzież szlachecka i mieszczańska pytała: "Na cóż się oglądać mamy - ziomkowie nasi już straciwszy imię Polaków jęczą pod obcym berłem, i ta pozostała cząstka dziedzictwa Piastów po śmierci Stanisława Augusta z resztą pójdzie na łup sprzysiężonych sąsiadów, nic więc do stracenia nie mamy; w dzielnym porwaniu się do broni, wsparci może przez niechętną z ostatniego podziału Austrię, może przez triumfującą Francję, krzywd pomścić się, straty odzyskać, a przynajmniej hańby uniknąć i z orężem w ręku na mogile ojczyzny polec możemy". Klęska powstania kościuszkowskiego i trzeci rozbiór to koniec I-ej Rzeczypospolitej.
Czy upadek Polski był do uniknięcia ?
41. Od dawna Europa środkowa znajdowała się pod naporem Wschodu i Zachodu. Inne kraje uległy znacznie wcześniej - Czechy praktycznie od początku swego państwowego istnienia były częścią Rzeszy Niemieckiej, od 1310 pod panowaniem niemieckiej dynastii Luxemburgów po okresie wojen husyckich (1419-34) i panowania Jagiellonów (1471-1526) stały się wraz ze Śląskiem częścią monarchii Habsburgów, ulegając im ostatecznie po klęsce pod Białą Górą w 1620. Jeszcze wcześniej (XIII w.) zostali pobici przez Niemców Połabianie i Prusowie, a w XIV w. -przez Turków- kraje bałkańskie. Po 1526 Węgry zostały rozdrapane przez Turcję i Austrię (która do 1699 zdobyła cały kraj), jedynie Siedmiogród utrzymał częściową niezależność i stał się w XVII w. inspiratorem antyhabsburskich powstań narodowych (ostatnie w 1703-11). Tymczasem Polska przez unię z Litwą zabezpieczyła swe kresy wschodnie (bez unii być może Litwa zjednoczyłaby całą Ruś i jako imperium prawosławne stworzyła już wtedy to zagrożenie jakim w kilka wieków później stała się Moskwa), wraz z Litwą pobiła Krzyżaków pod Grunwaldem (1410), a nawet (sama) odzyskała Pomorze Gdańskie (1466) i uzależniła od siebie oba państwa zakonne (w XVI w. Prusy i Inflanty). Bitwa pod Byczyną (w 1588 hetman Zamojski pokonał pretendenta do tronu polskiego, arcyksięcia Maksymiliana) skutecznie zamknęła Habsburgom drogę do opanowania Rzplitej, a wojny o Inflanty i Smoleńsk (XVI-XVII w.) odrzuciły Moskwę daleko na wschód. Niestety - na skutek błędnej polityki Wazów już w połowie XVII stulecia dochodzi do powstania Chmielnickiego w 1648, w 1654 wspartego przez Rosję oraz do "potopu" szwedzko - brandenbursko - siedmiogrodzkiego (1655-60) i pierwszej próby rozbioru Polski (traktat z Radnot z XII 1656 między Szwecją, Brandenburgią, Siedmiogrodem, Kozakami i Radziwiłłem). Wprawdzie Rzplita pobiła wrogów i udaremniła te plany, jednak poniesionych strat (Prusy, Inflanty, Smoleńsk i Zadnieprze z Kijowem) nie zdołała odrobić, zwłaszcza, że wszystkie siły musiała skupić na obronie przed Turcją. Jeszcze w 1683 zdołała pobić Turków pod Wiedniem i Parkanami, ale był to już koniec polityki zagranicznej Polski (bo nie wojen - te nadal trwały; to właśnie na ziemiach polskich w dużym stopniu toczyła się wojna północna między Szwedami a Rosją, Danią, Prusami i Saksonią - co doprowadziło do dwuwładzy [Sas i Leszczyński], wojny domowej i kompletnej ruiny kraju). W XVIII w. na skutek "nierządu" -wynikającego nie tyle z braku silnej władzy, co z nadmiaru pretendentów do niej- Polska stała się przedmiotem a nie podmiotem polityki międzynarodowej. Wszelkie próby usamodzielnienia się (konfederacja tarnogrodzka 1715, dzikowska 1734, barska 1768, Sejm Czteroletni i powstanie kościuszkowskie 1794) skończyły się klęską, a wobec niemożności Rosji do samodzielnego opanowania sytuacji w Polsce - jej rozbiorami.
42. Czy tak być musiało? Sądzę, że -przy "zimnej wojnie domowej", w której wzrosła rola magnaterii i zachęcanych przez nią do interwencji państw ościennych (bez zgody i pomocy magnatów obcy nie mogliby znaleźć nawet kogoś do zerwania sejmu) oraz przy tak daleko posuniętej agresywności militarnej monarchii absolutnych XVIII w. (w czasie wojny siedmioletniej o mało nie doszło do rozbioru Prus - uratowała je zmiana na tronie carów Rosji, który w 1762 objął fanatyczny wielbiciel Fryderyka pruskiego, na poły obłąkany Piotr III), a jednocześnie niechęci tych państw do rewolucji (a za taką uchodziła nie tylko Konstytucja 3 Maja czy powstanie kościuszkowskie, ale i próba porwania króla Stanisława Augusta przez konfederatów barskich w 1771, uznana w Europie za "królobójstwo")- upadek Polski był rzeczą niemal oczywistą.
43. Problem dotyczy raczej przyczyn upadku (i jego trwania po dziś dzień). Klasyczne są dwie koncepcje - "zewnętrzna" i "wewnętrzna". Wg. pierwszej - przyczyną rozbiorów była zaborczość państw ościennych, co niewątpliwie było faktem. Wg. drugiej - winę ponoszą sami Polacy oraz panująca w Rzplitej anarchia (wynikająca z cywilizacyjnego i kulturalnego zapóźnienia Polski). Teoria ta stworzona przez zaborców, chętnie została przyjęta przez część klas uprzywilejowanych i stała się dla nich pretekstem do kolaboracji. Częściowo godzą się z nią i "patriotyczne elity" dodając przy tym coś o zniewoleniu, obcym ucisku, walce, męczeństwie i przynależności do Europy, która powinna nam pomagać dla swego dobra (i) z wdzięczności za naszą wierność dla niej.
44. Osobiście uważam, że przyczyną upadku jest zdrada elit - zdrada wobec Rzeczypospolitej i wobec polskości!
Zawsze byli w Polsce ludzie, którzy dla ratowania swej pozycji gotowi byli wyrzec się wolności i niepodległości, sprzedać się (i naród) władzy i jej obcym protektorom. I zawsze, gdy Polacy stawali do walki o wolność (czy potem - o niepodległość) pojawiali się jacyś doradcy, przywódcy, moralne autorytety, znane nazwiska... ten koń trojański elit. To oni hamowali szlacheckie rokosze, narodowe powstania, robotnicze bunty by dogadać się z władzą, by nic nie zmienić w "polskim bagnie", a może przy okazji coś jeszcze utargować jako pośrednicy między władzą (polską i obcą) a społeczeństwem. Nie chodzi mi tylko o jawnych zdrajców (tych w dawnej Polsce było znacznie mniej), lecz także o opozycyjną elitę (kiedyś magnaci, a zwłaszcza Kościół, dziś także intelektualiści), która mimo, że działa na szkodę narodu potrafiła zdobyć "rząd dusz".
45. Dzieje się tak z powodu źle pojętej jedności w obliczu wroga (króla, zaborców, komuny), patrzenia na słowa a nie czyny, wspólne slogany, a nie rozbieżne a często sprzeczne interesy (szczególnie te społeczno - kulturalne, będące przyczyną a nie skutkiem polityki). Elity -zarówno te od "koryta", jak i te z "opozycji"- gotowe są na wszystko by nie dopuścić do zwycięstwa którejś ze stron konfliktu (i chętnie zawrą każdą ugodę naszym kosztem). Wiedzą bowiem dobrze, że zarówno zwycięstwo władzy, jak i zwycięstwo wolności oznaczałoby kres wpływów dotychczasowej elity (patrz: uwaga 38-a). Metody są proste - powstrzymywanie radykalniejszych wystąpień (ale i kar na buntowników, zwłaszcza dawniej, w I Rzp.), dogadywanie się z wrogiem słowem a nie siłą, działalność pozorna, kult męczeństwa (by zniechęcić do nowych ofiar i spocząć na laurach - pamięci o poprzednikach w walce, która zamiast mobilizować - paraliżuje, a przecież nigdy nie ponieśliśmy takich strat jak chociażby Czesi pod Białą Górą), wreszcie oskarżanie radykałów o szaleństwo i prowokację (vide: Mochnacki). To ostatnie jest na ogół bardzo skuteczne. Nawet gdy ktoś jest gotowy do walki (a tacy są zazwyczaj nieliczni) aby nie wypaść poza nawias musi przekazać kierownictwo "uznanym autorytetom", które szybko zdadzą się na łaskę wroga, by walka nie obudziła narodu (klasycznym przykładem Noc Listopadowa 1830 r.). Jest to możliwe, ponieważ brak nam jakiejś trzeciej siły poza zwolennikami rosyjskiej siły z jednej i kultury europejsko - chrześcijańskiej z drugiej strony.
46. A skoro już o tym mowa, to trzeba stwierdzić, że nasza kulturowa współczesność ma starą metrykę, sięgającą XVII w. To wtedy utożsamiono polskość z katolicyzmem, co dla obu tych kategorii zjawisk miało zgubne konsekwencje. Kościół zamiast być stróżem moralności stał się -zwłaszcza po utracie niezawisłości narodowej- ersatzem życia politycznego narodu. Religijność polska jest bardzo ostentacyjna, ale płytka i silnie zabarwiona wątkami nacjonalistycznymi. Jest wręcz dziwne i niepokojące, że kraj w przytłaczającej większości katolicki nie wydał wybitniejszych teologów, a jedyni godni uwagi myśliciele religijni to XVI/XVII-wieczni arianie, a więc heretycy zwalczani przez Kościół. Byli oni także prekursorami polskiego mesjanizmu (Andrzej i Stanisław Lubienieccy), który swe apogeum osiągnął w okresie romantyzmu. Trudno jednak uznać ów mesjanizm za ideę religijną, gdyż -poza nielicznymi wyjątkami- mówił on chętniej o politycznym zbawieniu narodu polskiego, niż o życiu wiecznym pojedynczego człowieka (spotkał się zresztą z surową krytyką Kościoła, a wiele dzieł romantyków polskich zdjęła nie tylko carska lecz i kościelna cenzura). Tymczasem katolicyzm stoczył się do poziomu szopki patriotyczno - religijnej, orła w koronie na krzyżu (dziś uzupełnianego emblematami Solidarności). Odbywa się to ze szkodą dla wiary, gdzie więcej jest patr(id)iotyzmu niż etyki chrześcijańskiej (zawsze w katolicyzmie wątpliwej - mawiano wszak na Mazowszu, że jeśli "pościsz sprawiedliwie jużeś święty i wolnoć wszystko"). Po tygodniu picia i okradania społeczeństwa w niedzielę na mszy za ojczyznę znów jest się szlachetnym, a patr(id)iotyczny bełkot koi wyrzuty sumienia, bo można być świnią, byle swoją, byle polską i katolicką. I broń Boże! żadnego czynu, spuśćmy się na Boga, on pomoże swoim wiernym dzieciom, sam pokona naszych wrogów (aby pomniejszyć sławę apologety czynu - Józefa Piłsudskiego, endecy nazwali jego zwycięstwo nad bolszewikami w roku 1920 "cudem nad Wisłą"). Ale kiedy obcy zaatakują Kościół, ten nagle sobie przypomina, że oto ginie 1000-letnia kultura chrześcijańska Polski i apeluje do narodu by bronił nierozerwalnych rzekomo - wiary i wolności. Tak było, gdy abp. Ledóchowski, dotąd wierny Prusakom, przypomniał sobie o polskości dopiero wtedy, gdy Bismarck rozpoczął antykatolicki "Kulturkampf", tak jest i dziś, gdy za koncesje budowlane czy wydawnicze, lub kolejną wizytę papieża Kościół wyrzeka się "Solidrności", ustami prymasów potępia strajki (Sierpień '80) i demonstracje (maj i listopad 1982), a winę dostrzega po obu stronach (nie nazywając zbrodni władz po imieniu, co przecież jest Jego moralnym obowiązkiem), a jednocześnie rozpętuje fanatyczne kampanie w obronie krzyży a przeciw religioznawstwu w szkole, tak, jakby Polakom najbardziej brakowało obrazów jednego Boga.
47. Mógłby ktoś powiedzieć, że wielką zasługą Kościoła jest to, iż stał się (szczególnie pod zaborami) azylem dla narodowej kultury. Owszem - należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że Kościół nie robi tego bezinteresownie, czego najlepszym przykładem jest schronienie udzielane dziś opozycji - zawsze można ją kontrolować i użyć przeciw władzy, albo poświęcić ją w imię porozumienia ołtarza z tronem. Przy okazji Kościół znacznie wypaczył kulturę narodową, uczynił jednowymiarową i nudną (a przecież dawna Rzplita słynęła właśnie z różnorodności i żywotności). Przede wszystkim dawną otwartość zastąpił odruch obronny - ksenofobia, który wzmocniły tak typowe dla katolicyzmu idee jedynie słusznej prawdy i bezruchu.
48. Równie nieciekawie przedstawiają się nasze związki kulturalne z Europą. Dawni Polacy chętnie sięgali po obce wzory, ale zrażeni panującymi na Zachodzie wojnami, przemocą, nietolerancją dla innych, autorytatywnymi wartościami samymi w sobie, dworską kulturą - zepsuciem, intrygami i absolutyzmem, odwrócili się od niego. Bo Zachód zawsze uważał się za coś lepszego, jedynie słusznego, co inni powinni naśladować i czemu powinni służyć. Ich wkładu do swej "uniwersalnej" kultury nie pragnął, a jeżeli już coś przyjmował - chętnie zapominał o autorach. Tak było m. in. z polską ideą tolerancji. Wystarczy przypomnieć oskarżenia o nietolerancję Polaków ze strony "oświeconych" władców Europy i ich błaznów w stylu Voltaire'a, za to tylko, że Rzplita odmawiała praw politycznych dla dysydentów (będących jawnymi agentami Rosji i Prus) w czasach, gdy we Francji "nawracano" hugenotów stacjonowaniem wojska w niepokornych wsiach i miasteczkach, a w Rosji masowych samopodpaleń dokonywały całe wsie "raskolników". U nas "konfederacja warszawska" obowiązywała nawet w czasach najgorszego upadku i ani jedna szlachcianka nie spłonęła na stosie jako czarownica (wśród ludu polowanie na czarownice objęło głównie zachodnie połacie kraju ulegające wpływom niemieckim i nigdy nie przyjęło tych rozmiarów co na Zachodzie) i tylko jeden szlachcic zginął za wiarę, a raczej za jej brak (Kazimierz Łyszczyński w 1689 - nie ukarano natomiast śmiercią -wbrew prawu o banicji- żadnego z arian, mimo że wielu z nich pozostało w kraju lub odwiedzało go w interesach).
49. Upadek dawnej Polski skłonił rodzącą się wówczas inteligencję do poszukiwania wzorów w tryumfującym Zachodzie. Zaczęto go naśladować, ale powierzchownie i formalnie. Bowiem "kompleks polski" nie pozwolił nam nigdy dostrzec istotnych wartości chrześcijaństwa, romantyzmu, socjalizmu itd. Zawsze szukaliśmy możliwości przetworzenia tych idei w broń przeciw naszym wrogom. Z Zachodu czerpaliśmy formy i wypełnialiśmy je własnymi treściami, które w nieadekwatnej formie wypaczały się i nie dawały pożądanych rezultatów, tzn. niepodległości. Do tego dochodził żal do Zachodu, że nam nie pomaga, choć my tak się staramy do niego upodobnić, że jesteśmy niemal najbardziej europejscy w Europie i bronimy jej wartości przeciw wschodniemu barbarzyństwu.
50. Jej wartości - bo o swoich zapomnieliśmy! Mówi się czasem o tradycjonalizmie Polaków, a przecież to zupełnie nieprawda! Bo chyba nie zawiera się nasza tradycja w haśle "jeśliś Polak i katolik pewne to żeś alkoholik" czy XIX-wiecznej niemieckiej choince?! Lata zaborów i okupacji, a przede wszystkim "realny socjalizm" uczyniły z nas plastyczną masę, której największym talentem jest umiejętność przystosowania się do najbardziej nienormalnych warunków - przystosowania, nie zaangażowania, bo narzuconą rolę wykonujemy niechętnie i źle - stąd "tumiwisizm" itp. A tzw. tradycjonalizm ogranicza się do paru kościelno - antyrosyjskich sloganów, jednak z dawną kulturą polską nie ma to nic wspólnego. Nie potrafimy się też nauczyć niczego z naszej historii, bo jest ona jedynie strupioszałą legendą, a nie żywą księgą narodowej mądrości. O Polsce dużo się mówi, ale mało dla niej robi! Do tego każdy chciałby żyć jak na Zachodzie a pracować jak na Wschodzie - w sumie przedziwna, schizofreniczna mieszanka góWnolotnej metafizyki i przyziemnego materializmu.
51. Zachód tymczasem zwyciężył, kulturowo i cywilizacyjnie podbił cały świat, ale zamiast tryumfować - przeżywa kryzys, odwraca się od swej kultury, nowych inspiracji szuka w myśli Wschodu (nie chodzi o Rosję, będącą nieudanym naśladownictwem niemieckich przeważnie wzorów, lecz o Indie i Chiny). My jednak tego nie dostrzegamy i nadal "gonimy" Zachód. Ulegając mu tracimy własną osobowość, więcej - giniemy nie mogąc odnaleźć się w tamtym świecie. Nie jesteśmy stworzeni do walki wszystkich ze wszystkimi o byt, lecz do pomocy wzajemnej w pracy, wolności i pokoju. Zachodowi imponuje siła - my zaś jako słabi chcemy się podobać (tak przynajmniej twierdzi wieszcz nasz - Gombrowicz!) i bardzo dobrze, ale czy poszukującemu sposobu na kryzys Zachodowi bardziej -od kolejnej nieudolnej swej kopii- nie spodobałaby się atrakcyjna alternatywa?! A dawna Rzplita taką alternatywą być może, alternatywą wobec uwięzienia między Wschodem a Zachodem, komuną a kapitałem, tresurą przy pomocy bicza i marchewki. Alternatywą dla Zachodu (i dla Wschodu), a przede wszystkim dla nas samych! Bo Rzplita to związek między ludźmi a nie stojące ponad nimi państwo, to świat dla każdej poszczególnej jednostki ludzkiej, bez przymusu i przemocy, w którym panuje różnorodność, tradycja splata się z postępem, a otwartość na obce wpływy nie oznacza utraty własnej osobowości. To świat, który umiał oddzielić wartości od interesów, kierując się praktycyzmem i zdrowym rozsądkiem (nakazującym sprawdzenie każdej idei w rzeczywistości), a jednocześnie umiejący pogodzić politykę z etyką! I póki byliśmy temu wierni - Rzeczpospolita była silna i bogata; upadła, gdy ulegając obcym wpływom (kontrreformacja, dworskość, oświecenie... itd.) oderwaliśmy się od korzeni. Historia Rzplitej to także nauka, że na wady wolności najlepszym lekarstwem jest jeszcze więcej wolności i aby żyć powinna się ona stale rozszerzać (nowe swobody dla nowych grup społ. i narodów); że największymi wrogami wolności są urosłe kosztem reszty społeczeństwa elity (szlachta słusznie głosiła obok haseł wolności i braterstwa - hasło równości) oraz że wolność i niepodległość możemy zdobyć tylko my sami (nie daruje nam ich Bóg czy "przywódcy"), a liczyć możemy na polski 1ud i, podobnie jak my uciskane, narody środkowej Europy (o których jakże często nie pamiętamy), a nie na pomoc Zachodu!
52. Kiedyś Chrystus mówił do Żydów, lecz oni nie chcieli Go słuchać. Jego naukę przyjęli ich rzymscy prześladowcy, nic z niej nie zrozumieli, etykę zmienili w kult i dogmaty (z którymi On walczył) a Europie zaszczepili nienawiść do, głuchych na Słowo, Jego "zabójców". Jak się ta "kwestia ostatecznie rozwiązała" - wiemy dobrze. Oby i nam się to (choćby w ramach "głasnosti i pierestrojki") nie przydarzyło. Niech wrogość do wschodniego sąsiada nie pcha nas w objęcia innego żywego trupa, niech szlag trafi kulturę europejsko - chrześcijańską! Naszą przyszłość twórzmy wedle własnych wzorów - jeszcze polskość nie zginęła!!!
(C) Janusz P. Waluszko"
mailto:jwal@pg.gda.pl
p.s. (Chrystusem się nie czuję, a ta ostatnia uwaga jest pół-żartem, ale tak mi się jakoś skojarzyło, taki mesjanistyczny impuls, be-e-e)
w październiku 1987