Albin Siwak – Bez strachu (fragment)
Posted by Marucha w dniu 2017-04-17 (Poniedziałek)
Taka jest PRAWDZIWA HISTORIA KOMUNISTYCZNEJ Rosji…
Rozdział XV Rusłanowa
Lidia Rusłanowa
W 1989 roku pracowałem jako radca ambasady polskiej w Trypolisie w Libii. Mogłem poruszać się po całym obszarze Libii, co zresztą robiłem, odwiedzając licznych rozrzuconych tam Polaków, nie mogłem natomiast przyjeżdżać do Polski, wtedy, kiedy chciałem i samemu wyznaczać sobie termin urlopu. Według specjalnej uchwały biura politycznego, członkowie Komitetu Centralnego mogli przyjeżdżać na posiedzenia KC wyłącznie z Europy, rzekomo, z Afryki były już za duże koszty podróży.
Koledzy mówili mi jednak że uchwałę tę wymyślono i wprowadzono w życie wyłącznie z mojego powodu. Mimo że byłem w Libii, byłem przecież nadal członkiem Komitetu Centralnego i bano się, że zabierając głos, mogę pokrzyżować plany najwyższej trójce, to jest – Jaruzelskiemu, Siwickiemu i Kiszczakowi.
Od paru lat wiedziałem, że nastąpi zmiana ustroju, gdyż informacje, jakie otrzymywałem zawsze były prawdziwe. Więc i tą, że Polska jako pierwsza w bloku socjalistycznym rozpocznie proces zmiany ustroju, traktowałem poważnie i wierzyłem w to.
Do dziś żyją moi koledzy, którzy tuż przed odlotem do Libii przyszli mnie pżegnać. Wtedy bez ogródek powiedziałem im, że wyjeżdżam z Polski socjalistycznej, ale jak wrócę, będzie tu już panował zdziczały, bandycki kapitalizm. Wszyscy wtedy głęboko zaprotestowali.
„Więc Wam powiem, że ta lawina już ruszyła i w Polsce nie ma już ludzi, żeby ją zatrzymać” – powiedziałem. Na te słowa też oznajmili, że się mylę. Następnego dnia odlatywałem. Przechodziłem specjalnym przejściem, a w salonce VIP zebrało się ponad sto odważnych osób, mówię odważnych, bo dokładnie odnotowano kto przyszedł mnie pożegnać. I tu powtórzyłem to samo zdanie: „Zobaczymy się w kapitalizmie, a nie socjalizmie”.
Wcale nie dodałem otuchy znajomym, gdyż wielu z nich wiedziało, że jeśli tak mówię, to w oparciu o dobrą wiedzę. Ja z kolei byłem pewien że jeszcze dziś ci co trzeba otrzymają notatkę z tego co mówiłem.
Dowodem, że tak się stało jest fakt, że byłem jedynym członkiem KC, dla którego specjalnie wymyślono uchwałę, o której wspomniałem. Owszem, byli przede mną członkowie KC w Libii, ale wtedy mogli się jeszcze swobodnie poruszać do kraju. Równolegle byli też członkowie nieomal we wszystkich krajach naszego bloku, ale do nich ta uchwała się nie stosowała. Szkoda więc, że tylko mnie dotyczyły te obostrzenia, bo byłem zdecydowany również na zmianę tego co było na coś lepszego.
Cały duży zespól ludzi pracował nad tym w końcowej fazie ustroju, ale nasze plany zakładały jako kanon, że kopalnie, huty, koleje, żegluga morska i banki zostaną w rękach państwa, reszta będzie z kolei sprywatyzowana po uprzednim tzw. remanencie całego majątku. Tymczasem wielu moich kolegów dogadało się już z ludźmi Solidarności i ustalili co i jak podzielą między siebie.
Wielu z nich przychodziło już wcześniej do mnie i mówiło: „Albin, czemuś ty taki głupi. Chodź do nas, a nie będziesz żałował. I tak rozdrapią to wszystko, jeśli my nie weźmiemy w porę”.
Oficjalnie wieszali psy na działaczach Solidarności, nieoficjalnie – spotykali się i przy wódce robili plany jak przejąć konkretne zakłady. Kiedy moi towarzysze i ich koledzy z Solidarności zorientowali się, że ja odmawiam wchodzenia w taki układ, to po roku 1989 uknuli, że wszyscy mądrzy i inteligentni, którzy ze mną trzymali, teraz się mnie wstydzą i unikają.
Dziennikarzom, z powodu mojej wojny z ich szefem St. Bratkowskim, było to na rękę, więc umacniano społeczeństwo w przekonaniu, że odcięli się ode mnie i to słusznie, bo byłem najbardziej twardym betonem wśród betonu. Dlaczego taką formę walki ze mną wybrali, opisuję w innych rozdziałach.
Wracam jednak do roku 1989. Moja żona i dzieci otrzymywały urlop co roku, ale nigdy razem ze mną. Z początku nie mogłem zrozumieć dlaczego, dopiero mój przyjaciel z MSW, gdy przyjechał do mnie wyjaśnił mi dwie sprawy. „Dają ci, Albin co roku służbowy samochód jak jesteś na urlopie?” – pyta. „Tak, dają”. „A zastanawiasz się, co ty wozisz w tym samochodzie i z kim rozmawiasz? Jutro – mówi przyjaciel – przyjadę do ciebie z kolegą i zobaczymy co ty wozisz w tym samochodzie”.
Następnego dnia ustawili w mieszkaniu aparaturę i przyjaciel zaproponował, że pojedziemy na spacer. Odjechaliśmy kilka kilometrów i w tym czasie rozmawialiśmy o wielu sprawach. „Myślę, że wystarczy. Jedziemy do domu” – mówi. A tam kolega przyjaciela puścił nam przez głośnik wszystko to, co obaj rozmawialiśmy. „Nie będziemy usuwać z samochodu tego, co tam włożyli. Ale ty musisz wiedzieć z kim rozmawiasz i co mówisz. A przede wszystkim, fakty świadczą za tym, że chcą cię złapać z jakąś dziewczyną. Uważają, że skoro jesteś sam, bez żony, a dom stoi pusty to musi to nastąpić”.
Poradzili mi co zrobić z tą aparaturą w samochodzie i telefonie w domu. Dali mi magnetofon i wspólnie napisaliśmy piosenkę, nagraliśmy ją i teraz puszczałem ją w samochodzie, a piosenka była wulgarna i określała tych, co podsłuchują takimi epitetami, że sam się dziwiłem, że mogłem coś takiego zaśpiewać. No, ale spędziłem trzydzieści kilka lat na budowie to „łacina” była mi dobrze znana.
Pewnego dnia dzwoni ktoś do mnie, kładę słuchawkę na podłodze obok magnetofonu i puszczam swój utwór, wreszcie człowiek po drugiej stronie nie wytrzymuje i krzyczy do mnie: „Panie, wystarczy, że w samochodzie godzinami słucham kto ja jestem i komu służę, a pan w domu to samo. Daj mi pan popracować i żyć. To moja praca i nie obrzydzaj mi pan jej”.
Od tamtej pory przestałem więc nadawać swój utwór, ale żadnych rozmów też nie było.
I właśnie w 1989 roku, będąc na urlopie w Polsce, spotkałem znajomego. Od pierwszego słowa zaczął mi opowiadać, że jadą z żoną na wycieczkę do Związku Radzieckiego. „A co ty teraz robisz?” – spytał mnie. „Nic, mam jeszcze badania na choroby tropikalne i amebę, a potem wracam do Libii”. „To może byś z nami pojechał na tę wycieczkę?” – proponuje. „Nie pojadę, bo nie mam złotówek to raz, a po drugie mam tylko tydzień czasu”. „Tydzień to starczy – zaczął się cieszyć mój przyjaciel – a złotówki my mamy i za ciebie zapłacimy”. No i prawie że siłą mnie na tę wycieczkę zabrali, ale nie żałuję, bo spotkałem w Moskwie osobę, o której dużo słyszałem, ale nigdy osobiście nie spotkałem.
Pierwszego dnia pobytu w Moskwie zdecydowałem, że nie pójdę ze znajomymi do muzeum na Kremlu, gdyż znam go na pamięć, tylko zostanę w hotelu. „Nigdy tego nie zobaczycie jako wycieczka, gdyż te najważniejsze sale i eksponaty nie są udostępniane i ani Rosjanie, ani wycieczki zagraniczne nie oglądają tego co pokazują gościom z bratnich partii. Zobaczyć jednak warto i to co pokazują, idźcie koniecznie” – mówię im.
Gdy po śniadaniu znajomi pojechali na cały dzień, ja zacząłem dzwonić do kilku osób, które przez pięć lat jako członek biura politycznego blisko poznałem. Nie miałem żadnego planu ani wybranej osoby, zdając się na to, kto z nich będzie w domu i kto zechce się ze mną spotkać. Gdyby były to lata panowania Berii, dzwonienie z hotelu do np. marszałka Kulikowa czy Kostikowa wywołałoby natychmiast alarm, zaraz miałbym pod drzwiami opiekę, która by już oka ze mnie nie spuściła dopóki byłem na ich terenie.
Ale to był rok 1989, w Polsce następują radykalne zmiany, u nich uciekają Żydzi, wyżsi oficerowie KGB i NKWD, w pośpiechu do Izraela i na zachód. Beria nie żyje, a na Łubiance – mateczniku żydowskiej władzy – popłoch po tym, co zrobił marszałek Żukow. Więc i telefonami moimi nie było się komu zainteresować.
Okazało się jednak, że marszałek Kulikow jest akurat na Krymie w ośrodku rządowym „Jużny”, a Kostikow wyjechał gdzieś na ryby, nie mówiąc nawet żonie gdzie. Kolejnego miałem w notesie zapisanego Aleksego Meresjewa, byłego pilota myśliwca z czasów wojny. Napisano o nim książkę pod tytułem „Opowieść o prawdziwym człowieku”. Został strącony poza linią frontu na terenie zajętym przez Niemców, miał zmiażdżone obie nogi do kolan i w takim stanie w zimie czołgał się kilka dni do swoich do linii frontu. Wyleczył się, ale obie nogi miał amputowane. Mimo to do końca wojny latał ponownie jako pilot myśliwca na specjalnie dla niego skonstruowanym myśliwcu. Poznaliśmy się w wyniku pewnych zdarzeń, co opisałem to już w „Trwałych Śladach”.
Przyznam się, że czytając o nim książkę myślałem, że napisano ją w celach propagandy i że, naprawdę tak nie było, ale mogłem sam dotknąć jego protez i sprawdzić. Aleksy okazał się człowiekiem bardzo miłym i przy późniejszych wizytach w Moskwie odwiedziłem go dwa razy. A ponieważ zawsze mnie zapraszał to spróbowałem i teraz zadzwonić. Okazało się, że jest i prosi mnie, żebym zaraz przyjechał, nawet wysłał po mnie swój samochód. Nie widzieliśmy się parę lat, ponieważ ja byłem w Libii. On już powinien być na emeryturze lub jako inwalida wojenny odpoczywać, ale był człowiekiem-historią, człowiekiem-symbolem, o którym zrobiono dwa filmy fabularne, więc reprezentował weteranów, których po wojnie było bardzo dużo.
Przywitał mnie bardzo ciepło i, pokazując ręką przedstawił mi starszą panią mówiąc krótko, bez imienia – Rusłanowa. Z początku nie poznałem tej pani i nie skojarzyłem jej z główną sprawą, jaka miała miejsce za czasów Berii. W Rosji jest wiele takich samych nazwisk i to uśpiło moją uwagę.
Lidia Rusłanowa
Kojarzyłem natomiast, że musi być osobą zasłużoną, skoro jest u Meresjewa. Tu pierwszy lepszy weteran nie mógł być i tak swobodnie się zachowywać. Zaczęliśmy rozmawiać i ja opowiadam, że jestem z przyjaciółmi prywatnie na wycieczce, a że znajomi Rosjanie mówili, że jak tylko będę w Moskwie, żebym do nich zadzwonił, więc dzwoniłem, ale marszałek Kulikow odpoczywa na Krymie, a inni się porozjeżdżali.
Na dźwięk nazwiska Kulikow starsza pani zareagowała natychmiast: „Wy znacie się z marszałkiem?” – pyta. Mówię że tak. „Dobrze się znacie?” – spytała znów. „Myślę, że dość dobrze, na tyle, że mogę powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi”. „A chcecie z nim rozmawiać?” – spytała ponownie. „Chcę, ale nie mam takich możliwości”. „Zaraz będziecie z Wiktorem rozmawiać” – powiedziała.
Podeszła do biurka i powiedziała do mikrofonu: „Połączcie nas z Jużnym na Krymie, z marszałkiem Kulikowem”. Za chwilę kobiecy głos mówił: „Marszałek jest na plaży, podajcie swój numer, a my oddzwonimy”. Rzeczywiście, za kilka minut tubalny głos marszałka grzmiał w głośniku.
„Wiktor, tu Rusłanowa, jestem u Aloszy w biurze, a do niego przyjechał Polak, który mówi, że jesteście przyjaciółmi, jego nazwisko – Siwak”.
„Oczywiście, że to mój przyjaciel” – mówił marszałek i zaczął mnie pozdrawiać i witać. „A co ty robisz w Moskwie?” – spytał mnie. Mówię, że jestem przejazdem z przyjaciółmi i jedziemy jutro na Krym. „No to świetnie! – mówił marszałek – bo ja jestem w „Jużnym”, to znany ośrodek rządowy. A kiedy dokładnie i gdzie przyjeżdżasz?” – pyta. „Jutro lądujemy o dziesiątej na lotnisku w Symferapolu”. „Dobrze, będzie mój samochód i zabierze ciebie z przyjaciółmi do mnie do „Jużnego”. „Ale oni mają wykupiony hotel w Jałcie na pięć dni” – mówię. „Nie szkodzi, będą z tobą – zadecydował sam. – Więc do zobaczenia!” – zakończył rozmowę ze mną i poprosił do mikrofonu Rusłanową. „Ty też przyleć z nimi koniecznie!” – powiedział i wyłączył się, głośno pstrykając wyłącznikiem.
„Ot i masz, nie spytał się, czy chcę lub czy mogę, tylko mówi «ty też masz przylecieć», jakbym była jego oficerem do dyspozycji” – mówiła Rusłanowa. Ale od ręki zaczęła załatwiać na ten sam lot dwa miejsca przez telefon. Mówię jej, że mam bilet i przyjaciele też. „Przecież nie polecę bez męża, bo mnie zruga Kulikow” – odpowiedziała.
Następnego dnia na lotnisku w Moskwie Rusłanowa zaczęła mnie szukać na sali odlotów. Słyszę jak obsługa lotniska zwraca się do jej męża, mówią do niego towarzyszu generale, mimo że jest w cywilnym ubraniu. A w Symferopolu tuż przy schodach samolotu stała wojskowa limuzyna, do której wsadzono całą naszą piątkę i pojechaliśmy znanymi mi drogami na „Jużny”. Przed wejściem do administracji stał marszałek i kilku jego oficerów.
Uściskał mnie i mówi: „Twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi i będą z tobą przez te dni, a moi przyjaciele są twoimi przyjaciółmi”. Od tego momentu jedliśmy razem i odbywaliśmy długie spacery nad morzem.
Wieczorem w jego apartamencie przyjął nas troje, to znaczy mnie z Rusłanową i jej mężem. I tu dopiero zorientowałem się, kim jest Rusłanowa.
„Ja opowiem ci, jaką tragiczną ona ma przeszłość – zaczął Kulikow – ona sama nie lubi mówić o tym, przez co przeszła. A przeżyła tak jak tysiące kobiet rosyjskich piekło na ziemi”.
„Wiktor – zaczęła protestować Rusłanowa – a kogo to interesuje cośmy przeżyli, to już historia i lepiej do niej nie wracać”. Ale marszałek był innego zdania. „Jego to interesuje. A w ogóle to świat powinien wiedzieć, jakie mieliśmy życie i kto je nam tak ułożył. Nalej po kieliszku! – zwrócił się do męża Rusłanowej.
– Za to, żeby nasze kobiety nie były więcej upadlane i gwałcone”. Szybko wypił i postawił kieliszek.
„Ona – pokazuje na Rusłanową – to bohater Związku Radzieckiego. Sam Żukow osobiście dekorował ją medalem zwycięstwa. Nie za to ilu zabiła faszystów, bo nie zabiła żadnego, ale za to ile wiary i męstwa każdego wieczoru wlewała w serca żołnierzy tuż przy linii frontu.
Ona cudownie śpiewała, śpiewała tak, że zahartowani żołnierze płakali, słuchając jej słów. Napełniała ich wiarą w zwycięstwo i siłą do walki z wrogiem. Co wieczór zwożono tłumy żołnierzy z okopów na jej koncerty. Tak było przez całą wojnę, że szła za frontem ze swoimi pieśniami i wiele razy była ostrzelana na scenie przez niemieckie samoloty lub artylerię, ale nigdy nie rezygnowała ze śpiewania. Żołnierze zdejmowali ze swoich piersi odznaczenia i dawali jej w dowód podziękowania, gdyż nic innego wtedy nie mieli. Osobiście przyjmował ją sam Stalin i też dziękował.
I przez tę znajomość ze Stalinem spotkał ją okrutny los. Otóż, jeszcze przed wybuchem wojny ona zainteresowała się losem tysięcy dziewcząt z domów arystokracji rosyjskiej i bogatych Rosjan. Minister spraw wewnętrznych wydał oficjalny dekret, który rozplakatowano na ulicach miast w Rosji, mówiący, że córki zgładzonych rodziców mają obowiązek zgłosić się do odpowiednich urzędów w celu „socjalizacji”. Obowiązek ten nałożono na dziewczęta od 16 do 20 roku życia, starsze nie nadawały się na „socjalizację”.
Całą tę operację Bromsztein powierzył swojej znajomej, Żydówce Aleksandrze Kołłątaj. Ona była prekursorką emancypacji tych dziewcząt, która polegała na uprawianiu orgii seksualnych.
W wielkim, dobrze pilnowanym gmachu Jekaterymburga przebywało kilka tysięcy dziewcząt zwiezionych z całej Rosji. Ta Żydówka Kołłątaj przydzielała poszczególnym ministrom i dowódcom wojskowym dziewczęta wraz z pismem ile ich jest i w jakim są wieku. Rusłanowa posiadała te pisma, gdyż do niej zgłaszali się o ratunek krewni tych dziewcząt. Oporne dziewczęta były gwałcone przez żołnierzy – często kilkudziesięciu – na stole, a ich ręce i nogi były przywiązane. Następnie wywożono je i topiono w rzece Kubań i Karasuń.
W Piotrogradzie taki sam dom prowadziła żona Łuczarskiego. Rusłanowa posiadała od lekarzy, którzy mogli tam wejść, dokumenty stwierdzające, że na 1100 dziewcząt do szesnastego roku życia, bo takie tam przebywały, 80% było zarażonych chorobami wenerycznymi, a na 500 do piętnastego roku życia wszystkie, według lekarzy, były zdeflorowane.
Ale do napaści Niemiec na Związek Radziecki Rusłanowa nie miała na Kremlu żadnych znajomości lub ludzi będących przy władzy, była jeszcze mało znaną piosenkarką, na którą władza nie zwracała uwagi. Dlatego nie nagłaśniała tragedii tych dziewcząt, potem całą wojnę była pochłonięta śpiewaniem, więc nie zwróciła na siebie uwagi Berii i jego służb…
Natomiast po wojnie była zapraszana m.in. do Stalina i jego otoczenia i tam śpiewała. Po wojnie, dotarli do niej ludzie, którzy mówili jej, że nawet na ulicy tajniacy aresztują ładną dziewczynę i przetrzymują pod Moskwą w celu przygotowania dla Berii i jego przyjaciół. Często z różnych zespołów pieśni i tańca wyciągano dziewczęta, jako wrogów ludu i aresztowano, one też służyły temu samemu celowi.
Kiedy Rusłanowa zebrała wystarczająco dużo dowodów, że łapie się dziewczęta jak zwierzęta i zmusza do seksu, przekazała to wszystko Stalinowi. Stalin miał swój negatywny pogląd do Żydów, ale po tym wydarzeniu zmienił swój stosunek do Żydów i był im wyraźnie nieżyczliwy, likwidował ich ze swego otoczenia bądź awansował, ale daleko od Kremla. Było to też związane z powstaniem państwa Izrael, i oficjalnym podpisaniem umowy o współpracy Izraelskiego mosadu i amerykańskiej CIA . Stalin przeląkł się poważnie, że ci co są na Kremlu mogą przekazywać Izraelowi, a ten Amerykanom co się u niego dzieje.
Tak więc zginął Zinoniew, Kamieniew, Bucharin, Kirów, Tuchaczewski, Rykow, Rakowski, Piątakow. Nie darował Trockiemu – ludzie Stalina szukali go wiele lat, aż dopadli i brutalnie zarąbali motyką.
Beria i jego ludzie szybko zorientowali się co się dzieje i zaczęli energicznie usuwać ludzi, którzy według nich mieli wpływ na Stalina. Oczywiście Rusłanowa jako pierwsza została posądzona o zdradę Związku Radzieckiego i otrzymała dożywocie w łagrach. Nie pomogło to, że jej mąż był generałem ani że Stalin parę razy pytał się Berii, czy aby się nie pomylili, skazując Rusłanową. Tak więc bohaterka wojny z Niemcami teraz była więźniem, była wrogiem narodu, bo zainteresowała się orgiami Berii i jego ludźmi i rozmawiała o tym ze Stalinem.
– Polej jeszcze – zwrócił się marszałek do męża Rusłanowej – bo jak o tym mówię to wnętrzności mi się trzęsą.
No i nikt nie mógł wpłynąć na decyzje Berii, nawet Żukow zwracał się do niego z pismem i prośbą, by ponownie przejrzeli sprawę Rusłanowej. Ale Beria odpowiadał, że są niezbite dowody na wrogą działalność Rusłanowej.
W tym samym czasie aresztowano i zesłano na katorgę wiele żon działaczy najwyższego szczebla, między innymi żonę Kalinina, który piastował wysoką funkcję na Kremlu.
Żony wielu generałów siedziały w gułagach, a ich mężowie byli bezradni, by je uratować. Przecież Piotrowi Jaroszewiczowi pierwszą żonę też aresztowali w Związku Radzieckim i zmarła w gułagu na Wschodzie. Prośby generała Berlinga nie pomogły, bo uznali, że jest wrogiem ludu. Koniecznie trzeba było coś w tej sprawie zrobić, gdyż nikt nie znał dnia ani godziny, kiedy pod zarzutem wroga narodu mogli zamknąć i zabić albo wsadzić do łagrów na Dalekim Wschodzie.
Żukow miał opinię największego antysemity w Związku Radzieckim. Jego od dawna Żydzi chcieli zlikwidować, ale Żukow miał za sobą całą Armię Czerwoną, a ta była dwunastokrotnie większa od armii Berii. Żukowa wojsko kochało, a Berii jego podwładni się bali. Dlatego też Żukow uchował się długo, bo był przebiegły. Nawet sam Goebels w swoich pamiętnikach napisał, że gdyby Związek Radziecki nie miał takiego stratega jak Żukow to wojna miałaby inny przebieg.
– Druga sprawa – mówił marszałek Kulikow – jest to, że Stalin zrozumiał, że nie zna się na strategii wojennej i oddał dowodzenie w ręce Żukowa, co dla armii okazało się sukcesem, a Hitler do ostatniej chwili był zdania, że sam jest wybitnym dowódcą. Ale wracając do Żukowa – kontynuował marszałek. – Żukow słusznie uznał, że najlepszą formą obrony jest atak. I do tego ataku na Berię dobrze się przygotował.
Jeszcze za życia Stalina w 1952 r. na posiedzeniu biura politycznego, którego on i jego zastępca byli członkami, podjął niezbędne kroki. Zwrócił się do Stalina z prośbą o zgodę na ćwiczenia kilku dywizji pod Moskwą i częściowo w samej Moskwie. Na co Stalin odpowiedział:
«Jesteś przecież głównodowodzącym i nikt nie musi wydawać ci zgody, po prostu zrób, jeżeli uważasz, że trzeba».
Ale Żukow i tu był przebiegły. «Wolę mieć tę zgodę na papierze – poprosił. – To wy towarzyszu Stalin jesteście w Armii Czerwonej najwyższy rangą i macie stopień generalissimusa i ja wam podlegam». I Stalin podpisał tę zgodę w obecności całego biura politycznego.
Wywiad Żukowa znał plany i zamiary NKWD, a także osobiste Berii i Kaganowicza. Żukow postanowił uprzedzić atak na siebie swoim atakiem na Berię. Po śmierci Stalina w marcu 1953 r. postanowił wykorzystać wcześniej daną mu zgodę na manewry przez Stalina, w połowie marca 1953 r.
Żukow wezwał do siebie wszystkich dowódców tej grupy armii, którzy mieli brać udział w manewrach w mieście i poza miastem. Wcześniej Żukow przeprowadził potajemnie rozmowy z większością zaufanych członków biura politycznego i przygotował ich do wydarzeń, mieli przy sobie jak nigdy dotąd broń osobistą. W dniu posiedzenia biura politycznego wezwani dowódcy jednostek pojawili się na godzinę przed posiedzeniem biura. Gdy wjeżdżaliśmy za bramę ministerstwa obrony to już skóra cierpła, gdyż w bramie leżały worki z piaskiem, a na stanowiskach karabiny maszynowe. Na dachach wszędzie rozmieszczeni byli żołnierze, jak również i na klatce schodowej, i to wszyscy w hełmach i z bagnetem na broni. To wyglądało na coś bardzo poważnego. Do zebranych na sali dowódców przyszedł Żukow i powiedział: wezwałem was bez komisarzy politycznych, ponieważ komisarze to nie Rosjanie.
Dziś macie wykonać moje rozkazy, które otrzymacie za chwilę w kopertach. Za niewykonanie karzę rozstrzelać! Za złe wykonanie rozstrzela was Beria ze swoimi zbirami, bo jak się operacja nie uda, to nikt nie przeżyje włącznie ze mną. Macie niecałą godzinę do rozpoczęcia. Główny ciężar tego zadania biorę na siebie z marszałkiem Wasilewskim. Ten kto będzie zajmował Łubiankę niech pamięta, że tam Rosjanie nie pracują i musi wiedzieć co zrobić, zajmując ten gmach – opowiadał marszałek Kulikow.
Przyznam się, że mróz chodził mi po plecach jak słuchałem Kulikowa. Od Maszerowa znałem częściowo tę historię, ale teraz dopiero w szczegółach usłyszałem od uczestnika tej akcji jak naprawdę było. Parę lat później po tej rozmowie miałem okazję spotkać na Krymie ludzi, którzy potwierdzili tę sprawę. I dalej:
Żukow przyszedł na posiedzenie biura politycznego razem z Wasilewskim. Beria i Kaganowicz siedzieli dokładnie naprzeciw nich po drugiej stronie stołu. Ale, między Berią a Kaganowiczem był mały biały stolik, a na nim biały aparat telefoniczny bez tarczy, wystarczyło podnieść słuchawkę i odzywał się oficer dyżurny na Łubiance. Chodziło o to, żeby żaden z nich nie zdążył podnieść tej słuchawki.
W tym celu Wasilewski podniósł rękę i przeprosił, mówiąc, że zostawił termos po tamtej stronie stołu na szafce i chce go wziąć przed rozpoczęciem biura.
Gdy podszedł do szafki, szarpnął za kabel od tego białego aparatu, ale obaj – tak Beria, jak i Kaganowicz – zorientowali się i chcieli sięgnąć po broń. Żukow trzymał już broń skierowaną wprost na nich, więc obaj podnieśli ręce i rozbrojono ich.
http://www.aferyprawa.eu
https://marucha.wordpress.com/2017/04/1 ... -fragment/