WYKLĘCI PRZEZ KOŚCIÓŁAndrzej Zieliński
Z siłą i skutkami kościelnej klątwy zmagało się w średniowieczu wielu polskich władców. Był to okres, w którym Kościół szafował tą karą dość powszechnie. Okazała się ona jednak z upływem lat orężem obosiecznym, a jej nadużywanie doprowadziło do dewaluacji i niemal całkowitego zaniku skuteczności anatemy.
Dość długi rejestr polskich królów i książąt, którzy zderzyli się z siłą kościelnej klątwy, otwiera król Bolesław II Zapomniany (chociaż u Gala Anonima znajduje się nigdzie indziej niepotwierdzony zapis, jakoby Gaudenty, brat świętego Wojciecha, obłożył już wcześniej klątwą Bolesława Chrobrego i cały polski naród). Kościół w Polsce musiał tak właśnie zareagować na fizyczne eliminowanie go z ówczesnego społeczeństwa. Mógł uprzednio przymknąć oczy na rozpustę Bolesława Chrobrego czy otrucie przez Mieszka II swoich braci. Tak przecież postępowało wtedy wielu władców w Europie. Kiedy jednak sprawa dotyczyła najbardziej żywotnych interesów, musiał wykazać się pełną stanowczością. Klątwa została zatem rzucona dopiero w momencie śmiertelnego zagrożenia interesów Kościoła w Polsce. Zresztą nie tylko na samego króla Bolesława II, ale także na cały naród, czyli wszystkich czynnych i biernych uczestników rebelii neopogańskiej. Pośrednie potwierdzenie tej kościelnej kary znalazło się potem w bulli papieża Benedykta VIII wydanej z okazji uwolnienia królewicza Kazimierza Karola (Odnowiciela) ze złożonych wcześniej ślubów zakonnych.
Można w niej między innymi przeczytać, że:
Corocznie płacić będą Polacy kurii papieskiej zwyczajny pieniądz od każdej głowy, wyłączając głowy szlacheckie, nie będą zapuszczać włosów na głowie i brodzie, zwyczajem barbarzyńskim, ale będą je starannie postrzygać. Wielkiego Postu przestrzegać [będą] o trzy tygodnie dłużej niż w innych krajach. W uroczystych zaś świętach Chrystusa i Panny Mani matki Jego, ubierać się będą w chustę płócienną białą, na kształt szaty u szyi związaną, wiecznie też będą obowiązani, aby w Bogu i w Wierze Chrześcijańskiej wdzięczniejszymi i gorliwszymi byli.
W taki sposób uwalniano w tamtych czasach osoby lub całe społeczności od klątw kościelnych. Wprawdzie nie brak dzisiaj głosów, że bulla ta jest dokumentem sfałszowanym, ale od razu nasuwa się pytanie - przez kogo? Dlaczego Kościół, mając tak silną pozycję w Europie, posługiwałby się w sprawach polskich fałszywymi bullami? I to akurat w przypadku państwa księcia Kazimierza Odnowiciela, władcy bardzo przecież zasłużonego do odbudowy Kościoła rzymskokatolickiego na swoich ziemiach, którego raczej należało chwalić, niż szczególnie karać takimi fałszywkami. A może chodziło o pognębienie rządów Bolesława II Zapomnianego?
Jan Długosz w swoich Rocznikach bardzo obszernie pisze o klątwie, jaką na króla Bolesława Śmiałego rzucił ponoć biskup Stanisław ze Szczepanowa za sodomię popełnianą przez króla z własną kobyłą. Ale była to tylko klątwa papierowa, istniała jedynie w wyobraźni i na kartach dzieła naszego kronikarza. Bez akceptacji papieskiej biskupi nie mieli wtedy prawa okładać klątwami osób koronowanych z woli papieża. O taką karę mógł w dodatku wystąpić tylko najwyższy w kraju hierarcha kościelny, w polskim przypadku arcybiskup gnieźnieński. A nie wystąpił. Albo kronikarz wykazał się tu zadziwiającą niewiedzą (mimo studiowania przez kilka lat na Akademii Krakowskiej), albo też... złą wolą.
Kolejnym polskim władcą, na którego rzeczywiście spadła ta najsurowsza w chrześcijaństwie kara, skutecznie pozbawiając go królewskiej korony, był Bolesław Krzywousty. Ale też książę ten otrzymał ją tym razem jak najbardziej sprawiedliwie, za zabójstwo willi roku swojego przyrodniego brata Zbigniewa. Zwłaszcza zaś za to, że wcześniej zaprosił go na pojednawcze spotkanie, gwarantując mu uroczyście złożoną przed ołtarzem „przysięgą na Krzyż" pełne bezpieczeństwo.
Gali Anonim, nadworny kronikarz Bolesława Krzywoustego, próbował niezbyt udolnie zdjąć przynajmniej część winy ze swego chlebodawcy. Stwierdził mianowicie, że książę Zbigniew przybył do Bolesława nie w pokornej, lecz wyzywającej postawie... dając do poznania, że nie będzie wasalem brata sweno, lecz Że bratu będzie rozkazywał. Nieco więcej światła na to wydarzenie rzucił czeski kronikarz Kosmas: Brata Zbigniewa pod przysięgą wierności i podstępami przywołał i trzeciego dnia pozbawił go oczu. Oślepionego brata nakazał książę Bolesław od razu wtrącić do więzienia, gdzie ten po kilku dniach zmarł. Po licznych podejmowanych przez księcia czynach pokutnych, takich jak pielgrzymki, posty czy fundowanie kościołów i klasztorów, klątwę z niego wprawdzie zdjęto, ale w tamtych czasach było jeszcze nie do pomyślenia, aby ktoś, kto raz tak surowo został ukarany przez Kościół, mógł potem otrzymać królewską koronę. Zdawał sobie z tego doskonale sprawę Bolesław Krzywousty i nawet nie usiłował energicznie się o nią ubiegać. Zadowolił się tytułem książęcym i faktycznym władztwem nad Polską.
Fatum ciążące na księciu Bolesławie Krzywoustym przeszło na jego synów. Jako pierwszy siłę kościelnej klątwy poznał książę Władysław II Wygnaniec. Zgodnie z testamentem ojca został księciem seniorem, czyli do niego należała, choć ograniczona, władza zwierzchnia w Polsce. Szybko zrozumiał, jak wielkie zagrożenia dla państwowości niesie ze sobą rozbicie dzielnicowe, zdecydowanie osłabiające państwo i wszelką dynastyczną władzę książęcą, wzmacniające natomiast możnowładców. Książę senior Władysław II postanowił zatem, przy użyciu siły, zrzucić wszelkie ograniczenia swej władzy i całkowicie podporządkować sobie młodszych braci. Dążył do scalenia państwa i władzy w jednym ręku, a w konsekwencji do koronacji. O losach młodszych synów decydowali wtedy trzej polscy możnowładcy, ustanowieni przez Bolesława Krzywoustego w roli-jak byśmy powiedzieli dzisiaj - kuratorów, czyli palatyn Piotr Włast, wojewoda Wszebor oraz arcybiskup gnieźnieński Jakub ze Żnina. I to z nimi przede wszystkim musiał Władysław II stoczyć walkę władzę. Tę walkę książę senior przegrał i to właśnie za sprawą kościelnej klątwy.
Kiedy w 1146 roku wyruszył zbrojnie przeciwko młodszym braciom, przyłączył już do swych włości Mazowsze i ziemię sieradzką oraz zmusił ich do schronienia się w ostatnim bezpiecznym dla nich miejscu, za murami Poznania, do akcji wkroczył arcybiskup gnieźnieński. Przybył jako mediator do obozu oblegającego miasto księcia Władysława II. Nic jednak nie wskórał, co oznaczało, że los młodszych książąt i samodzielnej władzy Władysława II został przesądzony.
Wówczas arcybiskup sięgnął po broń najskuteczniejszą. Odjeżdżając już, odprowadzany przez Władysława II, w obecności jego wojsk Jakub ze Żnina rzucił na księcia klątwę. Oficjalnie uczynił to dlatego, iż w szeregach ruskich wojsk posiłkowych wspierających księcia seniora znajdowały się także oddziały pogańskich Połowców, czyli innymi słowy Władysław II celowo złączył się z poganami w walce z książętami chrześcijańskimi. Faktycznie zaś klątwa ta była już ostatnim, ale i decydującym argumentem młodych książąt, a przede wszystkim polskich świeckich i duchownych możnowładców w walce o zachowanie swoich przywilejów. Wyklętemu nie wolno było pod groźbą tej samej kościelnej kary w niczym pomagać. Przestraszeni Polacy odstąpili więc swojego księcia. W konsekwencji Władysław II musiał wraz z rodziną opuścić kraj, zyskując wtedy przydomek Wygnańca. Udał się do Rzymu, aby tam wyjaśnić sprawę i zdjąć z siebie klątwę. Papież polecił zbadać jej zasadność. Książę, na wszelki wypadek, postanowił wziąć udział w drugiej wyprawie krzyżowej do Ziemi Świętej. Uczestnictwo w niej oznaczało przecież bezwarunkowe, natychmiastowe darowanie wszystkich dotychczasowych grzechów, łącznie z tymi, które karane były kościelną klątwą.
Kiedy książę powrócił z krucjaty, papież Eugeniusz III uznał, że klątwa rzucona przez Jakuba ze Żnina nie miała na celu ochrony dobra Kościoła ani ochrony wiernych w Polsce, lecz wyłącznie określony cel polityczny. Jako nieprawidłową nakazał ją arcybiskupowi gnieźnieńskiemu natychmiast anulować. Książę Władysław II mógł zatem wrócić do Polski, objąć zgodnie z testamentem własną dzielnicę śląską, a także przejąć ponownie należną mu władzę zwierzchnią, senioralną. Gwarantem tej decyzji miał być cesarz niemiecki Fryderyk Barbarossa.
Jednakże Jakub ze Żnina w porozumieniu z ówczesnym księciem seniorem Bolesławem Kędzierzawym nie podporządkował się papieskiej decyzji. Co więcej, arcybiskup przemilczał ją przed polskim duchowieństwem i możnowładcami. Wówczas Gwidon, legat papieski w Polsce, działając z wyraźnego papieskiego polecenia, rzucił z kolei klątwę na braci juniorów oraz ekskomunikę na całe polskie duchowieństwo. Wszyscy polscy książęta, młodsi synowie Bolesława Krzywoustego, obłożeni zostali zatem kościelną karą. Podobnie ukarany został cały polski Kościół. Teoretycznie oznaczało to całkowite wyłączenie Polski z europejskiej rodziny chrześcijańskiej. Jak się okazało, bezskutecznie.
Arcybiskup gnieźnieński postanowił sprzeciwić się także i tej, niezwykle groźnej, papieskiej decyzji. Wspólnie z wszystkimi książętami i polskimi możnowładcami zdecydował, że nie będzie w Polsce żadnego wymaganego przecież klątwą nieposłuszeństwa poddanych wobec ukaranej nią władzy świeckiej i duchownej. Warto przy tym zaznaczyć, że klątwa ta nigdy nie została oficjalnie anulowana przez Stolicę Apostolską. Innymi słowy ma nadal moc sprawczą.
Cesarz niemiecki Fryderyk Barbarossa wprawdzie zapowiedział interwencję zbrojną w sprawie senioratu księcia Władysława, ale nigdy do niej nie doprowadził. Nie był po prostu zainteresowany zbyt silnym państwem za swoją wschodnią granicą. Zmusił tylko następcę Władysława Wygnańca na senioralnym tronie, księcia Bolesława Kędzierzawego, do złożenia hołdu lennego i opłacenia trybutu. A tak już na marginesie, każdy niemal z późniejszych książąt seniorów, podobnie jak Władysław II, dążył do jak największego scalenia władzy w swoich rękach, a wielu marzyła się królewska korona. I nikt z tego tytułu nie okładał ich klątwą. Aspiracje tronowe tłumiono już w bardzo świecki sposób. Tak właśnie znacznie ograniczona została na ziemiach polskich skuteczność klątwy kościelnej. Przestała być realnym zagrożeniem dla władców. Nie oznaczało to oczywiście, że duchowieństwo polskie zrezygnowało ze stosowania tej formy nacisku na panujących. Ostatnim przypadkiem działania takiej kary wymierzonej przez rodzimy Kościół prawowitemu władcy było zablokowanie przez polskich biskupów możliwości uzyskania królewskiej korony księciu Henrykowi Brodatemu. Powód klątwy był bardzo prozaiczny. Na tę najwyższą kościelną karę Henryk Brodaty „zasłużył" sobie sporem z duchowieństwem. Śląski książę domagał się bowiem przeprowadzenia w swoim księstwie oraz w dzielnicy senioralnej rozdziału spraw duchowych od doczesnych, przez co rozumiał przede wszystkim uszczuplenie nadmiernych majątków kościelnych. Tego Kościół już mu nie mógł darować.
O klątwę, którą został obłożony w 1235 roku, wnioskowało u papieża Grzegorza IX na wszelki wypadek aż dwóch polskich hierarchów - arcybiskup krakowski Pełka i biskup wrocławski Tomasz I. Oficjalnym stawianym księciu przez nich zarzutem było prześladowanie Kościoła w Polsce. Był to zarzut bardzo poważny, lecz co najmniej wzbudzający zadziwienie, gdyż Jadwiga, żona Henryka Brodatego, została później ogłoszona świętą, również za wspieranie kościołów i klasztorów, a jego syn otrzymał, także nie bez powodu, przydomek Pobożny. Nie sposób zatem uznać takiego męża i ojca za niezwykle zaciekłego wroga polskiego Kościoła. Hierarchom zdecydowanie pomyliło się dobro Kościoła z majątkami kościelnymi.
Książę natychmiast odwołał się od tej decyzji do Stolicy Apostolskiej, do papieża Grzegorza IX. Dwie powołane od razu papieskie komisje wydały jednak dwie wykluczające się wzajemnie opinie. W tej sytuacji Grzegorz IX nie anulował, lecz zawiesił tylko wcześniejszą swoją decyzję o klątwie. Stan ten trwał do śmierci księcia w 1238 roku. Zagrożenie najwyższą karą, choć ciągle w zawieszeniu, przekreśliło jednak definitywnie jego marzenia o królewskiej koronie. Warto tu dodać, że Henryk Brodaty do końca życia nie zmienił swojego postępowania w stosunku do dóbr kościelnych. Mimo to nie został pogrzebany gdzieś za cmentarnym murem, jak czyniono to wtedy z osobami wyklętymi. Pogrzeb księcia odbył się z pełnym kościelnym ceremoniałem należnym chrześcijańskiemu władcy. Został pochowany w klasztorze Cystersek w Trzebnicy. Do unieważnienia klątwy doprowadził dopiero po jego śmierci książę Henryk Pobożny.
W XIII wieku klątwę na każdego, w tym także na panujących, już bez papieskiej akceptacji, mogli dowolnie nakładać nawet lokalni duchowni. Ale skuteczność takiej kary była praktycznie żadna. Dowiódł tego książę wrocławski Henryk IV zwany Probusem, czyli Rzetelnym, który, podobnie jak Henryk Brodaty, również śmiało sięgnął po pieniądze i dobra kościelne. Przeprowadzając głębokie reformy gospodarcze w swoim księstwie, zakładając nowe miasta i wsie, a także prowadząc wojnę o tron krakowski, potrzebował nieustannie środków finansowych. Przy pełnej aprobacie swoich świeckich poddanych, rycerstwa i mieszczaństwa, podjął działania godzące w interesy kościelne. Ograniczał gdziekolwiek tylko mógł wszelkie nowe nadania dla kościołów i klasztorów, zmniejszał dotychczasowe liczne obciążenia i obowiązkowe świadczenia swoich poddanych na rzecz parafii i biskupstwa, w efekcie uszczuplając kościelne majątki. Wywołało to bardzo szybką reakcję najbogatszego człowieka w jego księstwie, biskupa wrocławskiego Tomasza II. Obłożył księcia klątwą, właśnie za jawne zwalczanie Kościoła, popartą następnie na synodzie w Łęczycy przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Jakuba Świnkę. Henryk IV wcale się tą karą nie przejął. Na wszelki wypadek odwołał się od niej do papieża Marcina IV i publicznie ogłosił, że bez ostatecznej decyzji papieskiej klątwa nie powinna mieć w jego księstwie żadnej mocy sprawczej. Wprawdzie papież klątwę podtrzymał, ale w znacznej części nie podporządkowało się jej duchowieństwo księstwa. Natychmiast też, z poparciem śląskiego rycerstwa, najechał Henryk IV dobra biskupie, a Tomasza II zmusił do ucieczki na dwór księcia raciborskiego. Wkrótce podjął zresztą wyprawę na Racibórz i zażądał wydania biskupa, który, prosząc o wybaczenie, zdał się na łaskę księcia Henryka IV. Wybaczenie zostało mu udzielone w zamian za publiczne wycofanie klątwy. Kolejną klątwę kościelną nałożono na księcia Henryka IV w 1285 roku. Tym razem jej powodem było zagarnięcie przez niego zdeponowanych w klasztorze Dominikanów we Wrocławiu osiemdziesięciu grzywien srebra pochodzących z powszechnej zbiórki w jego księstwie, a przeznaczonych na sfinansowanie udziału śląskiego rycerstwa w najbliższej wyprawie krzyżowej.
Ponieważ kolejnej krucjaty ciągle nie ogłaszano, a sytuacja polityczna i militarna na Ziemi Świętej wręcz taką wyprawę uniemożliwiała, książę postanowił przeznaczyć depozyt na inne, świeckie potrzeby księstwa. Zagarnięcie funduszów przeznaczonych na wspieranie potencjalnej wyprawy krzyżowej, w dodatku zdeponowanych w klasztorze, było już jednak sprawą znacznie poważniejszą. Tym bardziej że klątwę za ten postępek nałożoną przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Jakuba Świnkę zatwierdził papież Honoriusz III. Aby się spod tej klątwy uwolnić, książę obiecał publicznie, że gdy tylko dojdzie do najbliższej wyprawy krzyżowej, osobiście stanie na czele śląskiego krucjatowego rycerstwa. Zdeklarował się uroczyście przeznaczyć na ten cel, oprócz zwrotu zagarniętych pieniędzy, dodatkowo, z własnych książęcych funduszy, jeszcze tysiąc grzywien. Wobec takiej szczodrej deklaracji księcia Henryka IV zdjęto z niego wcześniej nałożoną klątwę. Do krucjaty nigdy jednak nie doszło i książę owych osiemdziesięciu grzywien oczywiście nie zwrócił. Zresztą nie bardzo wiadomo było, komu miałby je przekazać, gdyż pochodziły przecież z powszechnej zbiórki, a zatem stanowiły nie własność wrocławskiego klasztoru Dominikanów, a jedynie złożony u nich depozyt.
Dwukrotnie klątwą kościelną obłożony był również książę Władysław Łokietek. I on wcale się karą nie przejął. Po śmierci króla Przemysła II, w czasie walk o Wielkopolskę, wojska księcia Władysława, złożone głównie z posiłkowych oddziałów ruskich i węgierskich, nie tylko wykazywały się wielkim okrucieństwem wobec ludności cywilnej, lecz także niszczyły i rabowały kościoły, klasztory, a nawet cmentarze, rozbijając groby i profanując trumny w poszukiwaniu kosztowności.
Rocznik wielkopolski z 1299 roku tak pisał o ich występkach: On [Łokietek] i jego żołnierze znieważali cmentarze, uciskali wdowy i sieroty, niszczyli dobra kościelne, dążyli do zniweczenia kościołów i popełniali inne jeszcze i to takie czyny, o których mówić jest rzeczą wstrętną.
Klątwę na Władysława Łokietka, akurat w pełni zasłużoną, rzucił Andrzej, biskup poznański. Od razu, w jej następstwie, opuściło księcia polskie rycerstwo i znaczna część kontyngentu węgierskiego. Władysław Łokietek musiał tym samym szybko wycofać się z Wielkopolski.
Od tej klątwy pośrednio wyzwolił polskiego księcia czeski król Wacław II, który w 1299 roku wymógł na nim obietnicę, że zostanie królewskim lennikiem. Biskup Andrzej nie chcąc zadzierać z potężnym wówczas królem Czech, najpoważniejszym pretendentem do polskiej korony, wycofał klątwę nałożoną na nowego wasala Wacława II. Ostatecznie polski książę uwolnił się od niej pokutnym darem podczas bytności w Rzymie, po ucieczce z Polski w 1300 roku.
Po dziesięciu latach, w 1310 roku, na głowę Władysława Łokietka spadła następna klątwa kościelna. Tym razem w imieniu papieża Klemensa V nałożył ją na polskiego księcia Gentilis ile Monteflorum, legat papieski na Węgrzech (w Polsce w tym czasie nie było legatury). Stało się to w następstwie wyroku, jaki zapadł w Preszburgu (dzisiaj Bratysława) w sprawie głośnego wtedy konfliktu księcia z jego największym oponentem, biskupem krakowskim Janem Muskatą. Konflikt trwał wiele lat. Jan Muskatą był gorącym orędownikiem panowania w Polsce Wacława II. Książę przy pomocy Jakuba Świnki, arcybiskupa gnieźnieńskiego, próbował po śmierci króla bezskutecznie usunąć Muskatę z biskupstwa krakowskiego. Doprowadził w końcu do jego wygnania i zagarnięcia posiadłości. Biskup krakowski schronił się we Wrocławiu. Tam jednak nie zaprzestał wrogich działań wobec krakowskiego księcia. W 1309 roku Jan Muskata otrzymał książęce zaproszenie, z gwarancją pełnego bezpieczeństwa, na rozmowy pojednawcze w Krakowie. Ledwo jednak biskup przekroczył miejską bramę i jeszcze na dobre nie zainstalował się w klasztorze Dominikanów, gdzie miał mieszkać podczas rokowań z księciem, został przez wysłanych przez Łokietka węgierskich najemników schwytany i wtrącony do ciemnicy. Muskacie w tej wyprawie towarzyszył biskup wrocławski Henryk z Wierzbna. To on powiadomił natychmiast papieża Klemensa V o postępku Władysława Łokietka. Sąd papieski w ówczesnym Preszburgu zakończył się poleceniem przywrócenia wszystkich godności i posiadłości biskupowi krakowskiemu oraz rzuceniem klątwy na Władysława Łokietka i obłożeniem interdyktem całego narodu polskiego.
Książę, jak czynił to zwykle z wszelkimi przysięgami, umowami czy zobowiązaniami, nie podporządkował się temu wyrokowi sądu papieskiego, zlekceważył też - i to z pełnym poparciem arcybiskupa gnieźnieńskiego - rzuconą na siebie klątwę. Dopiero kiedy starał się o królewską koronę, sprawa dość nagle powróciła i stała się jednym z najważniejszych warunków postawionych przez papieża Jana XXII przed rozpoczęciem jakichkolwiek rozmów o koronacji. W tej sytuacji Władysław Łokietek szybko, pisemnie, obiecał przywrócenie Jana Muskaty na biskupstwo krakowskie. Klątwę co prawda z niego zdjęto, niemniej Władysław Łokietek uzyskał papieską zgodę jedynie na tytuł i koronę króla krakowskiego. Oficjalnie zatem zgodnie z papieską decyzją królem Polski nigdy nie był. A z biskupem Muskatą policzył się po swojemu. Biskup powrócił do Krakowa i ówczesny król krakowski przywrócił mu tytularną funkcję kościelną, nie oddał jednak żadnej z przejętych posiadłości, co więcej, oskarżył go wkrótce przed papieżem o nieudolne prowadzenie walki z heretykami. Po śmierci Muskaty zaś Władysław Łokietek zabronił pochowania biskupa w krypcie katedry krakowskiej, w której dotychczas tradycyjnie składano szczątki jego poprzedników. Ostatecznie pochowano Jana Muskatę w krypcie klasztoru cysterskiego w podkrakowskiej Mogile. Uroczystości pogrzebowe były bardzo skromne.
Najwyższa kara kościelna dotknęła też syna Władysława Łokietka.
Król Kazimierz Wielki obłożony nią został bynajmniej nie za bulwersujące otoczenie, swoje nader niemoralne prowadzenie się, lecz, jak to już wielokrotnie bywało w naszych dziejach, za... nałożenie podatku na dobra kościelne. Rzucił tę klątwę na polskiego władcę biskup krakowski Bodzanta w 1349 roku. Aby Kazimierz Wielki nie miał żadnej wątpliwości, za co dokładnie został tak surowo ukarany, biskup wysłał do króla jednego ze swoich sekretarzy, księdza Marcina Baryczkę, z pisemnym uzasadnieniem kary. Nie był to najfortunniejszy pomysł biskupa. Zirytowany król nakazał bowiem zaszyć w worku wraz z dekretem o klątwie żywego jeszcze owego nieszczęsnego posłańca. Worek zaś 13 grudnia 1349 roku wrzucono do przerębli w Wiśle w pobliżu Wawelu. Biskup nie zareagował na to w żaden sposób. Sprawa klątwy umarła wraz z posłańcem. Znamienne było także milczenie całego polskiego Kościoła. Nigdy nie próbował wynieść lego męczennika za wiarę na swoje ołtarze.
Wśród piastowskich książąt przeklętych znalazła się także niezwykle oryginalna postać - Bolesław III Rozrzutny, książę brzeski, a potem brzesko-legnicki. Ożeniony z córką króla Wacława II, chętnie wywodzący swe pochodzenie od Bolesława Chrobrego, czując się przy tym spadkobiercą Wacława II, polskiego króla, nadał sobie tytuł dziedzica Królestwa Polskiego. Zgodnie z tym przydomkiem, żył, niczym król, ponad stan. Nigdy nie zrezygnował z ulubionego stylu życia. A że z tego powodu stawał się coraz biedniejszy, nie zawahał się w poszukiwaniu potrzebnych środków finansowych nawet przed zaborem mienia kościelnego. Został za ten właśnie postępek natychmiast obłożony klątwą przez papieża Benedykta XII.
W ślad za nią poszła kolejna klątwa kościelna, tym razem za notoryczne zwlekanie ze spłacaniem różnym osobom świeckim i duchownym długów, które urosły już w sumie do olbrzymiej kwoty piętnastu tysięcy grzywien, oraz za złamanie wielu uroczyście składanych przed ołtarzem przysiąg, którymi chętnie szafował, aby stale przesuwać terminy spłat, a których to przysiąg książę notorycznie nie dotrzymywał. Z obu tych klątw książę brzesko-legnicki uwolniony został dopiero na łożu śmierci, po uprzednich zobowiązaniach synów, że spłacą wszystkie długi i należności ojca.
Lista obłożonych kościelną klątwą polskich książąt doby rozbicia dzielnicowego jest jeszcze długa. Najczęściej trafiali na nią ci, którzy łamali „pokój Boży", czyli prowadzili wojny w niedziele i święta, grabili kościoły, klasztory i cmentarze, nie regulowali swoich długów, dopuszczali się najazdów i rozbojów. Nie są natomiast znane przypadki wyklęcia ze społeczności katolickiej jakiegokolwiek piastowskiego księcia, który złamałby sojusz lub rozejm zaprzysiężony przed ołtarzem na Pismo Święte, popełnił bigamię, a nawet zamordował swoją żonę. Takie dość powszechne postępki piastowskich władców pozostawały całkowicie bezkarne. Podobnie działo się zresztą w innych europejskich krajach. Gwoli sprawiedliwości należy podkreślić, iż klątwami polscy biskupi szafowali nie tylko w odniesieniu do władców. Najbardziej kuriozalny przypadek odnotowano w XIV wieku, kiedy to biskup wrocławski Wacław II z Legnicy przeklął rajców tego miasta za... zatrzymanie wozu z beczkami świdnickiego piwa, którym tenże biskup zamierzał handlować we własnej karczmie na Ostrowie Tumskim. Wrocławscy rajcowie przeszli nad tą klątwą do porządku dziennego. Piwa biskupowi nie oddali. Historia milczy, kto je wypił.
Po raz ostatni, w wyniku starań Krzyżaków, papieska klątwa dotknęła dwóch polskich królów z dynastii Jagiellonów. Jako pierwszy „zasłużył" sobie na nią król Władysław Jagiełło, gdyż w bitwie pod Grunwaldem wspierali go Tatarzy, czyli pogańscy poddani księcia Witolda, jak również prawosławne, a zatem schizmatyckie, pułki smoleńskie, które wypełniały lenne zobowiązanie wobec Wielkiego Księstwa Litewskiego nakazujące udzielanie Witoldowi stałej pomocy militarnej we wszystkich prowadzonych przez niego działaniach wojennych.
Przeciwnikami Kościoła katolickiego były wówczas także walczące po polskiej stronie najemne oddziały czeskich husytów pod wodzą Jana Żiżki. Szczególnej pikanterii tej sytuacji nadaje lakt, iż owi innowiercy wynajęci zostali przed tą bitwą przez... Krzyżaków. Jednakże doradcy Władysława Jagiełły wykazali się przytomnością umysłu. Niemal w ostatniej chwili, już podczas przemarszu przez nasz kraj po prostu przekupili Czechów, którzy dołączyli do królewskich wojsk. Znamienne, że akurat w tej sprawie Krzyżacy nie wnosili do papieża żadnych skarg.
Aż dwukrotnie wyklęty został ze społeczności katolickiej król Polski i wielki książę litewski Kazimierz Jagiellończyk w czasie trwania trzynastoletniej wojny z Krzyżakami. Powód papieskich klątw był dokładnie taki sam, jak w przypadku jego ojca - użycie innowierców w walce z rzymskimi katolikami. W skład Wielkiego Księstwa Litewskiego wchodziły wtedy narody prawosławne oraz ludy pogańskie i musiały obowiązkowo uczestniczyć we wszystkich wojnach prowadzonych przez swojego władcę. Warto w tym miejscu podkreślić, iż polscy hierarchowie i otoczenie obu królewskich dworów zupełnie zlekceważyli te najwyższe kościelne kary nakładane na Jagiellonów. Uznali je za mało znaczący element krzyżackiej gry politycznej. Papież zresztą również, chociaż klątwy na polskich królów rzucał, nie nalegał na wprowadzenie ich w życie, chociażby z racji znaczenia Królestwa Polskiego w Europie i roli polskich królów w chrystianizacji Litwy.
Tym samym klątwa kościelna definitywnie utraciła w Polsce wszelkie znaczenie. Zwłaszcza że europejski Kościół był już wówczas wewnętrznie głęboko podzielony.