Dylemat staruszka, czyli opowieści lekkiej treści.
Przepraszam, kto z państwa jest ostatni do doktora Gołębiowskiego.? Wie, pani to zależy, jest duży poślizg, ja mam akurat na 14.30. - a to dobrze się składa - powiedziałam - bo ja nieco później, dokładnie po panu. Usiadłam więc na ławce obok przemiłego staruszka, który skwapliwie udzielił mi odpowiedzi, a następnie wstał i podszedł do starszego mężczyzny, by prowadzić ożywioną rozmowę.
- Wie, pani co? Ten poślizg do doktora, to jest przez tego staruszka właśnie, bo to on wziął i wpuścił kilka osób przed sobą i to bez kolejki. Widział ktoś coś podobnego? – powiedziała jedna z oczekujących pacjentek tonem, o dziwo, lekkim i bez specjalnej pretensji.
A gdy już starszy pan wrócił i usiadł obok mnie, powiedziałam do niego z humorem, bowiem wielka to rzadkość w poczekalniach, taka uprzejmość wobec drugiego - widzę, że pan dywersję urządzasz, wpuszczając innych przed sobą, na co staruszek z wdziękiem godnym swojego wieku odpowiedział, ależ proszę pani, no jakże miałem nie wpuścić tego oto staruszka ( już na oko widać było, że wymieniony przez mojego staruszka staruszek wyglądał od niego zdecydowanie młodziej), skoro widać, że on bardziej, niż ja, cierpiący jest. No, albo ta pani, tyle się biedna naczekała
Wie pani, jestem lekarzem, to mam jako taką orientację, a ja przecież do doktora tylko po receptę idę, a on ten staruszek, widać , że taki zbolały i choreńki jest, że aż żal patrzeć.
A ja kochanieńka mam jeszcze czas, no bo widzi pani, mam jeszcze przed sobą trzy miesiące życia - a skąd pan to wie, zapytałam zaciekawiona spokojem z jaką to powiedział – ano, stąd wiem, że mam wyznaczoną wizytę do kardiologa za trzy miesiące. Kochana, jestem przyzwoitym i odpowiedzialnym człowiekiem. Jeśli umówiono mnie dopiero za trzy miesiące, to jak mam zawieść lekarza i nie przyjść, toż to się w głowie nie mieści, bym nie dotrzymał swego słowa. I tyle.
Panie, ktoś wtrącił niecierpliwie - cała ta służba zdrowia chora jest. Kto to widział tyle do specjalisty czekać, zresztą nie tylko do specjalisty. A pan lekarz i w kolejce z nami czeka? To czemu recepty pan se nie weźmie i sam nie wypisze? A staruszek na to rezolutnie, że to my mamy ją uzdrawiać, tę służbę zdrowia, takim nastawieniem jakie on właśnie posiada. A tak w ogóle, ciągnął dalej nie zrażony atakiem, proszę pana, już moja mama we Lwowie, bo ja ze Lwowa pochodzę, tata był zwykłym tramwajarzem, mama nie pracowała, bo zajmowała się mną i siostrą; otóż kochanieńki, mama moja, prosta kobieta, mówiła, im mniej chodzisz do lekarza, tym mniej chorujesz, a jak już idziesz, to masz żyć tyle, by doczekać spokojnie do wyznaczonej wizyty.
Czyli nie tylko w zdrowym ciele zdrowy duch, ale w zdrowym duchu zdrowe ciało – wtrąciłam. O to, to, grunt to zdrowe myślenie, szanowna pani, bo ja akurat psychiatrą jestem, ( tu pokazał mi stosowny dokument zaświadczający, że mówi prawdę), i to wojskowym do tego. Przedwojennym jeszcze, bo mi stuknęło, szanowna pani 96 lat, a moja mama, to jeszcze dłużej żyła.
Ale skoro mam pewne te trzy miesiące, to jestem wesół i całkiem jeszcze zdrów, nie mówiąc, że mam jeszcze inny powód. Otóż, proszę sobie wyobrazić, że akurat sprzedałem swoje mieszkanie.
Swada i niezwykła żywiołowość z jaką staruszek opowiadał swoją historię wciągnęła wszystkich oczekujących w kolejce. Jak to pozbył się pan mieszkania, ma pan zapewne drugie? – O, nie szanowni państwo, nie mam, po prostu nie mam. - No, to pewnie dzieci przyjęły pana do siebie? - Ależ nic z tego. Córka mieszka na stałe w Madrycie, i nawet chciała mnie do siebie wziąć na stałe, ale gdzież ja tam będę na stare lata mieszkał, pani ja ze Lwowa jestem, rozumie pani, ze Lwowa. A to całkiem inny świat, ta cała ich Hiszpania. Owszem, byłem niedawno widziałem, piękna jest
Zatem gdzie pan teraz mieszka ? – nie dawałam za wygraną, tym razem ja. - I dlaczego pozbył się pan mieszkania? - Ano, bo niech pani weźmie tak na zdrowy rozsądek, zapłacę za czynsz, gaz, prąd itd. ; to co mi zostaje? I z tego mam wyżyć, nie da się droga pani, po prostu, nie da. - -- No, tak doskonale pana rozumiem, odpowiedziałam zamyślona, snując przed sobą bardzo niewesołą wizję mojej ewentualnej przyszłości, nie jestem wszak lekarzem, i to przedwojennym jeszcze, więc ta moja emeryturka jest nieporównywalnie mniejsza
– czyli, t o oznacza, że zdecydował się pan na dom opieki, czy coś w tym rodzaju? Zawsze to jakieś rozwiązanie
Ależ, skądże moja droga pani, skądże. Są inne sposoby. Najpierw to ja swojemu mecenasowi obiecałem odpalić dwadzieścia tysiączków, by mi niezwłocznie załatwił sprzedaż tego mieszkania, a żeby było szybciej, zamiast za dwieście tysięcy, sprzedałem je za sto sześćdziesiąt, minus te dwadzieścia dla mecenasa, to razem zostało mi sto czterdzieści. Z tego, sto trzydzieści wpłaciłem na konto, a dziesięć tysięcy zatrzymałem, by rozdać ubogim. Co też się stało. A nieco wcześniej poszedłem do kościoła, bo wie pani, tam jest taka organizacja, nazywa się: Cnotliwe wdowy i cnotliwi wdowcy.
Otóż, wybrałem sobie taką cnotliwą wdówkę, a że to przy okazji była żona mojego śp. pamięci kolegi, co to kazał mi się nią zaopiekować po jego śmierci, to tym lepiej się złożyło, no i mieszkamy sobie razem, choć obok siebie, jak na cnotliwych przystało i wiem, że moja Marysia jest zadowolona, tam w niebie, że jej Tadzio taki zaradny i nie samotny wreszcie, no bo nie ma, proszę panią nic gorszego jak samotność na stare lata. A ta wdówka, jaka ona teraz wreszcie szczęśliwa, ja jej te tysiąc pięćset co miesiąc na rączkę, ona mi pysznie ugotuje i gdzież bym miał lepiej? Córka zadowolona, bo nie musi się martwić o ojca na stare lata. Do tego mam osobny pokój i nawet własny kącik do rozmyślań.
No i jak tu nie być szczęśliwym, jest mi cudownie wręcz, gdyby nie jeden szkopuł, otóż cnotliwą wdówkę zaoferował mi kościół, ale ja tam nie chodzę za często, no i powiedziałem księdzu, że nie za bardzo mam po co, ponieważ zwyczajnie nie grzeszę, a jeśli już to bardzo rzadko, ale wtedy się wyspowiadam i mam na długi czas spokój. Na co ksiądz oburzony, że jak tak mogę, że to niemożliwe, bo rodzimy się już grzeszni itp., itd
Jednym słowem, zrozumiałem, że moim największym grzechem jest to, że nie grzeszę. Że jestem bardzo pyszny i że mam przychodzić do spowiedzi i to często. I oczywiście z grzechami.
Więc tak myślę sobie, no ale z czym to ja mam niby przychodzić, kiedy wszystko mnie raduje, nic nie złości, no, bo kochanieńka, my we Lwowie, ruskich, Niemców znieśli jakoś i przeżyli, to na co ja mam teraz narzekać, jeśli i problem swój rozwiązałem na stare lata jak należy. I skąd ja mu teraz wezmę te grzechy, na miłość boską? Toteż, myślałem, myślałem i wymyśliłem wreszcie, że muszę się bliżej przyjrzeć mojej wdówce i pani szanowna, jak się okazało, to ona bardzo jest powabna, ta moja wdówka i to jak powabna, że od teraz to nawet przez dziurkę od klucza, jak się kąpie zacząłem ją podglądać, no i już mam grzech gotowy. Ale z drugiej strony patrząc, to jakże to tak, przecież obiecałem koledze, że się nią zaopiekuję, no wie pani, bez tych takich tam, a że rozochociła mnie ta cnotliwa wdówka, to mam niemały dylemat, więc myślę sobie, że jednak będą się z nią żenił, żeby przed kolegą z honorem wyjść, ale znowu co z tymi moimi grzechami będzie, to nie wiem? Naprawdę nie wiem.
autorem jest koliberek333, kiedy czasu swego w poczekalni sobie siedział i kobrze to dobrze opowiedział.
