
Kiedy Ty to wszystko nadążasz czytać Januszu?

Kiedy Ty to wszystko nadążasz czytać Januszu?![]()
Staram się przeczytać jedną książkę miesięcznie ......taki mały plan dla mola książkowego.![]()
Krzysztof Rogala pisze:Uwaga najnowsza książka Davida Icka
"Ludzka Raso powstań z kolan - Przebudzenie Lwa"JUŻ W LISTOPADZIE !!!
http://www.illuminatio.pl/ksiazki/ludzka-raso-powstan-z-kolan/Jeszcze bardziej szokująca, kontrowersyjna i rewolucyjna! Teoria spiskowa Davida Icke’a w nowej, prowokującej odsłonie! Po bestsellerowym Największym sekrecie największy skandalista XXI wieku prezentuje książkę Ludzka raso! Powstań z kolan! Ujawnia w niej jeszcze głębsze wymiary Agendy – planu scentralizowania kontroli nad naszą planetą przez Reptilian – gadziej rasy z niższego czwartego wymiaru, która przyjmuje postać ludzką i manipuluje ludźmi.
Pierwsze w Polsce kompendium wiedzy o zyskującej sobie coraz większe uznanie dziedzinie rozwoju osobistego czy samodoskonalenia.
Coraz bardziej popularne stają się kursy, seminaria czy warsztaty pomagające ludziom poprawić jakość ich życia osobistego i zawodowego. Coraz częściej firmy szkolą w ten sposób swoich pracowników. Coraz silniej doceniamy wpływ na naszą drogę życiową procesów, które zachodzą w naszych umysłach i którymi możemy sterować. Coraz chętniej sięgamy więc po książki dające praktyczne wskazówki, jak ukierunkować swój umysł (np. z zakresu programowania neurolingwistycznego).
Michael Waters, doradca i trener w zakresie rozwoju osobistego, zebrał tu w konwencji słownikowej szereg ważnych pojęć z tej dziedziny, wyjaśniając je, precyzując i ilustrując bogatą bibliografią.Słownik rozwoju osobistego jest nie tylko pomocą dla osób zajmujących się samodoskonaleniem zawodowo czy na własny użytek, ale jest także kształcącą, inspirującą i niezwykle ciekawą lekturą.
Instrukcja obsługi Pieska Jacósia
Jeżeli planujecie zakup psa dla swoich dzieci, to koniecznie kupcie im najpierw „Instrukcję obsługi Pieska Jacósia” Andrzeja Grabowskiego. Gwarantuję, że instrukcja będzie pasowała do każdego psiaka, a dziecko pozna obowiązki, jakie należy wypełniać, opiekując się czworonożnym przyjacielem.
Główną bohaterką opowieści jest Kasia, która marzy, by mieć psa. Jednak jej tata bardzo się boi tych zwierząt, ponieważ w dzieciństwie został pogryziony. Teraz na każdego psa reaguje strachem. Los jednak sprawi, że Kasia znajdzie w koszu na śmieci małego psiaka, podobnego do labradora. Przyniesie go do domu. Niestety tata nie ulegnie czarowi szczeniaka i odda go do schroniska. Kasia ma więc tylko jeden cel: wydostać przyjaciela. Po wielu perypetiach udaje się. Potem przez kilka dni Kasia próbuje psa ukrywać w swoim pokoju, jednak dłużej się tak nie da, bo piesek niestety sika i robi kupy. Postanawia uciec z domu z Pieskiem do cioci, która jest wielką miłośniczką zwierząt. To ona uczy Kasię, jak należy dbać o psa, daje jej „instrukcję obsługi” czworonoga.
A dlaczego Jacóś nie jest Jacusiem, to warto doczytać, ale na pewno nie jest to błąd ortograficzny, który pojawił się tutaj przypadkowo.
Książka Andrzeja Grabowskiego napisana jest piękną polszczyzną. Czyta się ją bardzo lekko i przyjemnie. Ma sporo wartości edukacyjnych i wychowawczych, warto więc zakupić ją dziecku marzącemu o własnym psie. Przecież musi wiedzieć, że to nie tylko przyjemność, ale i sporo obowiązków, duża odpowiedzialność za żywą istotę. Dodatkowo na końcu książki znajduje się list od cioci Bisi, która udziela Kasi bardzo ważnych wskazówek, jak żywić psa, jak uczyć go załatwiania się na dworze, jak dbać o jego dobrą kondycję itp. Co ważne, autorką listu cioci jest doktor nauk weterynaryjnych Sybilla Berwid-Wójtowicz, więc są to profesjonalne porady, którym można zaufać. Książeczka została też wzbogacona zabawnymi czarno-białymi ilustracjami Katarzyny Kołodziej.
Gorąco polecam. Książka Andrzeja Grabowskiego to lektura obowiązkowa dla wszystkich dzieci chcących mieć psa. A teraz czekam na instrukcję obsługi kota. Mam nadzieję, że autor już nad tym myśli, przecież nie można sierściuchów zostawić bez odpowiedniej instrukcji.
Anna Sakowicz
http://www.taraka.pl/recenzja_ksiazki_artura_szrejteraKatarzyna Urbanowicz pisze:Recenzja książki Artura Szrejtera „Pod pogańskim sztandarem. Dzieje tysiąca wojen Słowian połabskich od VII do XII wieku”
czyli o pożytku z wagarowania w młodych latach
13 listopada 2014
Wiele przedsięwzięć zaczyna się od młodzieńczych fascynacji, a one często biorą się z działań nieakceptowanych. Po latach wydaje się dziwnym, jak często drobne fakty wpłynęły na kształt dzieła poważnego i znaczącego, choć może właśnie mentalny opór otoczenia wzmocnił proces jego powstawania. Gdyby autor książki nie chodził na wagary i gdyby w latach osiemdziesiątych repertuar kin był ciekawszy, co skłaniało go raczej do wizyt w bibliotece, i gdyby wreszcie tam nie natknął się na książki naukowe o Słowianach połabskich, które pozwoliły rozszerzyć jego „szkolną” wiedzę, i gdyby nie kilka innych spraw, nie powstałaby unikalna ze względu na temat i sposób prezentacji książka, która dziś trafia idealnie w swój czas wzmożonego zainteresowania Słowiańszczyzną i pogaństwem.
Tak wygląda jej okładka:
Jest to książka popularnonaukowa, przeznaczona dla wykształconego czytelnika – jak pisze we wstępie doktor Wojciech Wróblewski – i niezwykła, bo sposób prezentacji materiału bardzo różni się od powszechnie stosowanego przez innych autorów. Po pierwsze, narracja została rozbita na rozdziały poświęcone dziejom poszczególnych ludów Słowian połabskich. W rozdziałach tych, zawierających opisy dziejów owych plemion i biogramy ich książąt, znajdują się także ramki omawiające ważniejsze postaci owej epoki, opisy miejsc (słowiańskich miast i grodów) oraz wyjaśnienia szerszego tła wydarzeń, co pozwala zrozumieć związki polityczne Słowian połabskich i ich relacje ze światem zewnętrznym. Autor skupia się na źródłach pisanych z epoki i znaleziskach archeologicznych, a dopiero na ich podstawie dokonuje interpretacji dziejów. Pozwala to niecierpliwemu czytelnikowi zatrzymać się chwilę, śledząc tok myśli autora, poczuć się jak miłośnik powieści detektywistycznej, zastanowić się, jakie wnioski sam wyciągnąłby z danego źródła oraz ocenić, jak nieraz krucha bywa podstawa dywagacji różnych historyków. Zabieg ten już występował w innych książkach Artura Szrejtera (wspominałam o tym w poprzednich recenzjach
http://www.taraka.pl/moja_przygoda_z_potworami
http://www.taraka.pl/przygoda_ze_swiatem_wikingow )
Sam autor pisze o tym tak: „Pod pogańskim sztandarem skonstruowałem na zasadzie haseł dotyczących poszczególnych władców panujących w państwach połabskich. Wydaje mi się, że dzięki temu zabiegowi jesteśmy nieco bliżsi zrozumienia sposobu postrzegania rzeczywistości przez ludzi wczesnego średniowiecza. Taką też optykę sugerują nam zachowane źródła dotyczące tamtych wydarzeń — przy czym należy pamiętać o stronniczości (politycznej czy ideowej) wielu ówczesnych przekazów. Mimo iż zdaję sobie sprawę z pułapek w trakcie stosowania takiego sposobu odczytywania źródeł, poszedłem śladem kronik średniowiecznych, które opisując dzieje Połabian czyniły to w związku z działaniami wojennymi lub dyplomatycznymi jakiejś znacznej osoby, najczęściej władcy — niemieckiego, duńskiego czy słowiańskiego. Król albo książę byli w owych czasach postaciami centralnymi wszelkich wydarzeń, zatem to im przypisywano zarówno zwycięstwa, jak porażki. Dlatego i ja w tej książce przyjąłem „średniowieczny” punkt widzenia — skoro wtedy zakładano, że władca odpowiadał za wszystko, co działo się z jego państwem, niechaj i my mamy możliwość spojrzenia na tamte dzieje w ten sam sposób.”
Dla czytelnika, zwłaszcza współczesnego, przyzwyczajonego do krótszych okresów wzmożonej uwagi, może to być ulgą i wytchnieniem. Zmiana punktów widzenia przypomina czasem powieści, których fabuła dzieli się na epizody, przenoszące się z jednego miejsca do innego lub od jednej postaci do innej, pozwalając szerzej ocenić opisywane wydarzenia.
Przed lekturą tej książki Słowianie połabscy wydawali mi się jednorodną grupą (bo tak uczono mnie kiedyś na historii), potem zdominowaną przez żywioł niemiecki. Takim ludem „zaginionym” i wymarłym, podobnie jak amerykańscy Indianie, ale że istniejącym dawno temu i słabo opisanym w źródłach pisanych, więc mniej znanym. Wszak w świadomości powszechnej nawet historia Polski zaczyna się dopiero od jej chrztu!
W owej powszechnej świadomości przyjęło się uważać, iż Słowianie połabscy stanowią pewien monolit – bo choć składali się z mniejszych i większych plemion i nie utworzyli nigdy jednolitej organizacji państwowej, to przecież uważano ich za grupę ludów jednorodnych i żyjących ze sobą w harmonii od wieku VI do XII (kiedy nastąpił kres ich niezależności). Jak jednak uświadomiła mi ta książka, plemiona połabskie walczyły nie tylko z sąsiadami (Niemcami, Duńczykami, Polakami, Czechami), ale także pomiędzy sobą. Z kolei ich antagonizm w stosunku do plemion polskich brał się także z przyjęcia przez Piastów nowej religii. Artur Szrejter pisze o powodach braku wsparcia między tymi grupami tak:
„Wprawdzie ówczesne ludy z terenów zaodrzańskich łączyło z mieszkańcami ziem polskich pokrewieństwo etniczne i językowe, jednak w tamtych czasach nie miało ono większego znaczenia. Liczyła się „ojcowizna”, czyli ziemia, na której rodzili się i umierali współplemieńcy. Liczył się też „władca mojego ludu” — to jemu każdy wojownik winien był posłuszeństwo. Nikt, nawet na dworach tak oświeconych jak cesarski, nie myślał kategoriami „narodu” czy „powinności względem ojczyzny”. Wtedy nie istniały jeszcze narody ani ojczyzny — istniały za to „ojcowizna”, „nasze plemię” i „nasz władca”. Wszystko poza granicami ziem rodzinnego ludu uznawano za obce, a bardzo często — wrogie. Sąsiad zza rzeki był obcy, bo choć „gadał prawie po naszemu”, to jednak zamiast „krowa” mówił „karwa”, a zamiast „słup” — „stołp”. A że jeszcze miał innego wodza i jego dom leżał całe czterysta kroków od „naszego” brzegu rzeki, musiał być wrogiem”.
To, że miejsca kultu pogańskiego cieszyły się tak wielkim szacunkiem u Słowian połabskich, wynikało także z zagrożenia nową religią, a pogańscy kapłani niejednokrotnie dawali sygnał do walk z plemionami niemieckimi, duńskimi i polskimi, choć zdarzało się i tak, że na przykład Wieleci pod insygniami swoich bogów wspierali niemieckie wojska chrześcijańskie przeciwko chrześcijańskim wojskom polskim.
W każdym razie nie było mowy o przyjaźni Połabian do Polaków czy innych Słowian ani tym bardziej o panslawizmie, gdyż, jak pisze autor: „pamiętajmy o tym, że panslawizm stanowił koncepcję wyrosłą [dopiero] w XIX wieku na gruncie politycznym, a propagowaną przede wszystkim przez carat rosyjski”.
Na koniec, dla zachęty, kilka „rodzynków” wyłowionych z lektury książki. Jeden z tekstów w ramce zatytułowany „Prawdziwy diabeł Boruta” mówi o tym, że wodzem słowiańskim w czasie spalenia Hamburga w latach 839-842 był Boruta, wsławiony akcjami przeciwko zachodnim sąsiadom tak, że bano się go jak wcielonego czarta. Inną ciekawostką jest informacja, że pierwszym kronikarzem, który napisał o Ameryce był Adam Bremeński, który ok. roku 1066 w swoim dziele pierwszy wspomniał o Grenlandii i o Winlandii, czyli o odkrytym przez wikingów wybrzeżu Ameryki Północnej. Możemy też poczytać sobie o legendarnym księciu Wilku i jego potomkach, tworzących silny ród, a także o Drahomirze — księżnie i zabójczyni. Wiele opisanych postaci i ich zbrodniczych intryg mogłoby być pierwowzorem książki i serialu „Gra o tron”, jak ta o Geronie, współpracowniku cesarza Ottona I, krwawym margrabim, który w 939 roku zaprosił na rozmowy pokojowe trzydziestu książąt wieleckich, po czym urządził im „krwawą ucztę”, podczas której wszystkich wymordował, aby opanować ich ziemie. Tenże Geron wsławił się jeszcze inną intrygą: namówił przetrzymywanego w niemieckiej niewoli księcia ludu Stodoran, Tugomira, do powrotu do swoich (po rzekomej ucieczce) oraz do zgładzenia swego rządzącego Stodoranami bratanka, który nastawiał Słowian antyniemiecko...
Fascynujące są historie mariaży mających podtrzymywać sojusze i późniejszych zmian żon władców, gdy przemawiały za tym inne względy polityczne. Znamienne jest to, że nie tylko najczęściej nie znamy losów tych oddalonych żon, ale czasami nawet ich imion – choć znamy koligacje. Mówi to wiele o ówczesnych stosunkach społecznych – choć nie one są przedmiotem opracowania Artura Szrejtera.
W książce zamieszczono też mapy wczesnośredniowiecznego Połabia, ilustracje stanowisk archeologicznych oraz bibliografię i tablice genealogiczne władców różnych plemion połabskich.
To wszystko powoduje, że można ją czytać w układzie, kolejności i czasie wygodnym dla każdego. Bardzo polecam jej lekturę!
Poniższe zdjęcie przedstawia autora książki Artura Szrejtera (z lewej) oraz tłumacza i znawcę dziejów Celtów, Macieja Nowaka-Kreyera, podczas niedawnego spotkania z Babcią ezoteryczną.
Katarzyna Urbanowicz
Zwykle chorobę traktujemy jako nieszczęście, pech, skutek przypadku. Walczymy z nią, zażywając lekarstwa czy decydując się na interwencję chirurgiczną.
Christian Fleche, psychoterapeuta, specjalista w zakresie NLP (programowanie neurolingwistyczne), wysuwa tezę, iż choroba istnieje po to, by nas leczyć. Jest ona zdrową biologiczną reakcją na wydarzenie, z którym nie potrafimy poradzić sobie emocjonalnie, i działa na rzecz przetrwania organizmu. Autor proponuje nową metodę, polegającą na odczytywaniu kodu biologicznego choroby, czyli przyczyn psychicznych, emocjonalnych, które ją wywołały. Docierając do nich i rozpoznając je, możemy leczyć ich skutki.
Co więcej, uzmysłowienie sobie istniejących w naszej podświadomości wspomnień i odczuć, które w warunkach konfliktu mogą w naszym życiu lub w życiu naszych potomków dojść do głosu i spowodować chorobę, pozwoli nam podjąć próbę uporania się z nimi - tak by nie dopuścić do powstania choroby. Autor dokładnie omawia tę metodę, poczynając od embriologii i wyjaśnienia związków łączących ciało, mózg, psychikę oraz kanały energetyczne. Wymienia m.in. rodzaje konfliktów, w różny sposób prowadzących do zachorowania, a także konkretne odczucia, które mogą oddziaływać patogennie na poszczególne narządy. Na potwierdzenie swoich tez przytacza wiele przykładów z własnej praktyki terapeutycznej.
Książka ta przełamuje stereotypowe myślenie o chorobie, wskazując, jak dzięki głębokiemu poznaniu samych siebie możemy odzyskać i zachować pełne zdrowie fizyczne i psychiczne.
"Na podstawie prac przedstawionych w niniejszej książce łatwo zrozumieć, ile znaczy bardzo poważne traktowanie "świata emocji", które było zapewne bardzo naturalne w XIX wieku, w epoce romantyzmu. Obecnie świat emocjonalny nietrudno zbanalizować czy wręcz ośmieszyć. "Nie trzeba płakać, emocje nalezy ukrywać, musisz być silny..." - te i inne komunały, głupie, a wręcz zbrodnicze, zabijają tysiące istot ludzkich i kaleczą dzieci na resztę życia.
I tak, można spotkać ludzi zupełnie odciętych od własnych emocji, którzy niczego nie odczuwają. W moim pojęciu, osoby te są w rzeczywistości jedynie pozbawione świadomości swoich uczuć. Mają je, ale o tym nie wiedzą, ponieważ kontakt z nimi lub wyrażanie ich wiązało się z zagrożeniem. W takich przypadkach chorobowych terapia zmierza do odnalezienia wstrząsu pierwotnego i uzyskania przyzwolenia na odczuwanie oraz wyrażanie własnych emocji.
Domagam sie dla każdego prawa do posiadania uczuć, do nawiązania z nimi kontaktu i ich wyrażania. W emocjach tkwi życie, wolność i szczęście. Trzeba je szanować, sprzyjać im, zachęcać ludzi do wyrażania swoich odczuć - w celu profilaktycznym, dla zdrowia fizycznego, psychicznego i zdrowych stosunków z innymi."
Christian Fleche
Przytaczamy tutaj skromny fragment ważnej dla Słowiańszczyzny pracy popularno-naukowej na temat odległych dziejów państwa Wenedów i Chorwatów (Hariów), nie żyjącego już niestety autora z Bielska Podlaskiego – Tadeusza Millera. Czynimy to, ponieważ nie może być tak, żeby postać tak ważna i zasłużona dla Słowiańszczyzny pozostawała wciąż w cieniu, nieznana, nie opisana, nie doceniona. Wydawnictwo Slovianskie Slovo zrobi wszystko, aby tę książkę wydać w najbliższej przyszłości, jako że wciąż, także obecnie, w roku już niemal 2015, świeżością spojrzenia, dalekowzrocznością i odwagą stawianych hipotez i wyciąganych wniosków autor wykracza poza konstatacje oficjalnej nauki. Oczywiście pan Tadeusz Miller, tak jak i ja w mojej pracy rekonstrukcyjnej nad Mitologią Słowian, mógł sobie pozwolić na więcej niż gdyby pisał dzieło ściśle naukowe, mógł polegać częściowo na domysłach i spekulacjach, jednakże nie zmienia to faktu, że korzystał z metod naukowych i włączył w toku pracy badawczej w obszar swego zainteresowania oraz wykorzystał, wszelkie dostępne historyczne źródła. Umówmy się też, że nauka historii w sprawach tak odległych i skąpych w źródła często jest zbiorem podobnych przypuszczeń i konstrukcji dedukcyjnych, które składają się w sumie na jakiś wykoncypowany przez autora obraz przeszłości.
Chcemy w tym szczególnym dniu, 31 grudnia 2014 na 1 stycznia 2015, publikując tutaj na Słowiańskim Blogu skromny fragmencik tej wielkiej i odważnej pracy, nie tylko zachęcić Wydawcę do wydania książki, ale też zmobilizować czytelników do jej zakupu i do zapoznania się z treścią dzieła, która to treść wciąż pozostaje aktualna.
Chciałbym zaznaczyć, że Autor, tak jak zresztą wielu, których prace tutaj są prezentowane, nie miał żadnych powiązań ze środowiskiem Rodzimej Wiary, lecz był przez całe życie patriotą, Polakiem, pasjonatem i odkrywcą Słowiańszczyzny. Tą pracą zasłużył sobie na pomnik i tytuł „Zasłużonego dla Słowiańszczyzny” i na hołd, jaki mu tutaj oddajemy ową cząstkową prezentacją jego dzieła.
Zanim jednak zaprezentujemy wstęp i pierwszy rozdział książki chciałbym oddać głos Winicjuszowi Kossakowskiemu, który w roku 2005 jako jedyny z nas odwiedził Tadeusza Millera i rozmawiał z nim pod koniec jego życia. Niech to wspomnienie spotkania nieco przybliży nam nie tyle postać autora, co wagę tej pracy dla niego samego. Dzisiaj z początkiem roku 2015 jest to ciągle praca wizjonerska i odkrywcza, lecz obecnie w dużym stopniu zweryfikowana pozytywnie przez wyniki naukowe dyscypliny tak twardej i bezwzględnej dla różnych wyssanych z palca teoryjek uznawanych powszechnie za godne miana „naukowych”, jaką jest genetyka genealogiczna.
We wrześniu tego roku rozmawiałem telefonicznie z żoną Tadeusza Millera i uzyskałem zgodę na tę publikację, która odda mu hołd, natomiast z powodu podeszłego wieku nie chciała ona już rozmawiać o wydaniu książkowym jego działa w Wydawnictwie Slovianskie Slovo. Mam jednak nadzieję, że w przyszłości dojdzie do porozumienia między Wydawcą a spadkobiercami po Tadeuszu Millerze.
Czesław Białczyński