Zdaje się, że zły temat wybrałam do tego posta. Maria to nie Maria Magdalena. Choć po prawdzie w tej historii wielostopniowo zakłamanej niczego nie można być pewnym.
Do czego zmierzam. Trochę trudno mówić o czymś co się bardziej przeczuwa niż rozumie.
W psychologii od dawna wiadomo już, że źródłem problemów życiowych są szkodliwe przekonania połączone z emocjami. Tropi się je próbując zmienić, co wcale nie jest proste bo takie przekonanie może być nieuświadomione a emocje wytłumione. Niestety i tak działają kreując rzeczywistość.
W energetyce od dawna wiadomo, że Nasza uwaga zasila pewne zdarzenia. Też można to zaobserwować dość prosto. Kiedy zwracamy na coś uwagę to przybywa lawinowo różnych faktów potwierdzających słuszność tego co Naszą uwagę ukierunkowało. Uwaga Moim zdaniem nigdy nie jest pozbawiona emocji. Tak zwana neutralność jest tak naprawdę łagodną i życzliwą akceptacją wszystkiego pozbawioną oceny. Tak zwana obojętność jest jej przeciwieństwem - brakiem akceptacji wynikającym z negatywnej oceny wszystkiego (płochość tego świata, złuda, iluzja, mara, której nie warto poświęcać uwagi).
W dziedzinach rozwojowych uważa się, że istnieje prawo przyciągania gdzie znowu Nasze przekonanie połączone z emocją przywołuje konkretne wydarzenia. Że emitujemy przez cały czas takie nieświadome przyciąganie i możemy się nauczyć robić to świadomie. Co wcale nie jest proste, ponieważ potrzebny jest do tego akt przyzwolenia... czyli wiary, o którą trudno kiedy chcemy zmienić nurt dotychczasowych negatywnych dla Nas zdarzeń na pozytywne (oczekiwane przez Nas).
Różnego rodzaju wierzenia kultur "prymitywnych" dzielą świat na przejawiony i nieprzejawiony. Przy czym nieprzejawiony jest o wiele większy. I to niekoniecznie dotyczy wyłącznie świata "duchów", chodzi w tym o cały obszar potencjalnych możliwości, które istnieją gdzieś jako rzeczywistość "alternatywna". Czasem ujmują to inaczej jako coś w rodzaju Matki wszystkiego. Która rodzi takie lub inne owoce i możemy o nie prosić i dziękować z nie.
Fizycy kwantowi zastanawiają się od dawna nad dziwnym zachowaniem fotonów bliźniaczych, które bez względu na dzielącą je odległość jednocześnie "podejmują takie same decyzje" i wykonują takie same lub lustrzane akcje. W końcu doszli do wniosku, iż jest coś głębiej, zasada, której jeszcze nie widzimy. Można to porównać np do płaszczyzny pewnej świadomości, z której wyłaniają się zdarzenia jak wybrzuszenia na materiale. Ponieważ ta "świadomość/zasada" jest jedna nie ma żadnego znaczenia czy wybrzuszenia są blisko siebie czy na jej krańcach (o ile ma krańce). Oczywiście nie jest to żadna płaszczyzna tylko coś wielowymiarowego. Ale płaszczyznę łatwiej jest sobie wyobrazić. Ruch liniowy na takiej płaszczyźnie wyglądałby tak, że w jednym miejscu to co istnieje w widzialnym dla Nas wymiarze znika po to żeby pojawić się obok jako kolejne wybrzuszenie (coś jak kotek przemieszczający się pod materiałem, przy czym Nas interesuje tylko ten materiał). To tak jakby namacalne rzeczy nie istniały liniowo w sposób ciągły tylko znikały i pojawiały się obok.
Co zresztą jest zgodne z wierzeniami buddyjskimi, które twierdzą, że świat migocze przez cały czas. Pojawia się i znika z jakąś ogromną częstotliwością, niezauważalną dla Nas.. na ogół. Przy takiej strukturze nie ma znaczenia czy "rzeczy" pojawią się tuż obok czy tysiąc albo miliony kilometrów dalej zaś "rzeczy" powiązane jakąś decyzją mogą działać wspólnie pomimo odległości. Ciągłość przejawiania się kolejnych migotań podtrzymuje... przyzwyczajenie czyli znowu przekonanie. Tak naprawdę nie ma żadnych ograniczeń w tym, żeby np kamień w następnym mignięciu był blokiem srebra albo czymkolwiek innym, nawet "żywym". Tu jednak pojawia się pytanie czy kamień podtrzymuje jego przekonanie, że może być tylko kamieniem czy żywego, świadomego (do pewnego stopnia) obserwatora? Czy obserwator musi "pokonać" tylko Swoje przyzwyczajenie i przekonanie, że nie może być inaczej czy również musi "pokonać" przyzwyczajenie kamienia do tego, że jest kamieniem?
Nasuwają Mi się skojarzenia z Wielką Macierzą (matematyczną), Praczamamą (wierzenia indiańskie), Matrixem, Stwórcą (katolicyzm z jego męskim uwielbieniem
) itd zależnie od religii czy dziedziny. Coś jakbyśmy Wszyscy krążyli wokół tego samego, nie wydaje się Wam?
Tzw cuda zdarzają się Ludziom silnie wierzącym (czyli pozbawionym wątpliwości) o wysokich emocjach (ekstaza, euforia, wdzięczność, miłość). Jest oczywiście i druga, ciemna strona tej mocy bazująca na innych intencjach i emocjach jak sądzę jednak bardziej ograniczona możliwościami. Choć łatwiejsza w realizacji. Wspólne jest dla nich tylko pozbawione wątpliwości przekonanie czyli wiara. To tak jakby przekonanie połączone z emocją miało "moc" wyciągania z tej pramaterii, z tej tkanki wszystkiego pożądanych zdarzeń. Również objawienie można w ten sposób potraktować jako pewną formę materializacji energii.
I tu właśnie mam problem. Wygląda na to, że wszystkie te materializacje niezależnie od tego czy są to objawienia czy coś z dziedziny przywoływania zdarzeń mają jakąś własną wolę bo przeważnie są zaskakujące nawet dla tych, którym się zdarzają. To nawet w białej magii mówi się, że chcąc coś przywołać stwarzasz intencję, pragnienie, przyzwolenie (np wdzięczność, że się stało) i... zapominasz. Czyli pozwalasz, żeby działo się
samo tak jak ma się stać z pełną ufnością, że zdarzy się w najlepszy dla Ciebie sposób. Od czego zależy to "samo" i co steruje tą "wolą", którą przejawiają materializujące się zdarzenia? Czy słusznym jest umieszczanie tej siły sprawczej poza Sobą? "jak na górze tak na dole". Skoro "powierzchniowe płaszczyzny przywoływania zdarzeń zależą od Nas... Chyba raczej też jest to tak głęboki poziom w Nas samych, że nie jesteśmy go świadomi, nie dostrzegamy go jak tej pramaterii istniejącej w stanie nieprzejawionym.
Ok. Wracam do pytania początkowego. Czy nie katolik może skorzystać z utworzonego przez katolików połączenia? Czy to "niebo" obdarowujące łaskami dla ducha i ciała otwiera się tylko dla wierzących w Marię? Czy również dla takich, jak Ja? No i jeszcze ta "moc w słabości" też powtarzający się w wielu przekazach motyw. Czemu tak naprawdę powinniśmy z bezgraniczną czystą dziecięcą ufnością zawierzyć? Sławetny skok w przepaść..