Czy ksiądz proboszcz pójdzie do piekła W wypadku samochodowym pod Chojnicami zginął kapłan, który był piratem drogowym ze skłonnością do alkoholu. Śmierć poniósł też przypadkowy kierowca innego auta. Całe miasto jest wstrząśnięte, ale chyba nie wszyscy mogą mieć czyste sumienie.
Do tragedii doszło w czwartek ok. godz. 11 na obwodnicy Chojnic. 54-letni ks. Wiesław Madziąg kierował nową skodą superb. 22-letni Dawid jechał małym dostawczym peugeotem. Auta zderzyły się czołowo. Obaj kierowcy zginęli na miejscu.
Ze wstępnych ustaleń wynika, że sprawcą wypadku był kapłan. Nie zachował wystarczającej ostrożności przy wyprzedzaniu ciężarówki z cysterną - w chwili wypadku znajdował się na lewym pasie. Siła zderzenia była tak duża, że peugeot przeleciał przez barierę ochronną jezdni.Ks. Madziąg od 1997 r. był proboszczem parafii Matki Bożej Fatimskiej i wpływową postacią w Chojnicach. Przyjaźnił się z miejscowymi biznesmenami, urzędnikami, policjantami. Budował kościół-sanktuarium, które rozmiarami niewiele miało ustępować świątyni w Licheniu. Przez lata był kapelanem chojnickiej policji: uświetniał uroczystości, święcił radiowozy.
Trudno jednak powiedzieć, że ks. Madziąg mógł uchodzić za wzór kapłana. Jego największym problemem był alkohol i skłonność do zbyt szybkiej jazdy samochodem. Wielokrotnie kierował w stanie nietrzeźwości, zdarzało się nawet, że po kilku głębszych odprawiał mszę św. 10 lat temu o mały włos potrąciłby matkę z wózkiem na przejściu dla pieszych - auto zawiesiło się na wysokim krawężniku świeżo wybudowanego ronda.
Wkrótce policjantów z drogówki jeden z mieszkańców zawiadomił, że pijany ksiądz jedzie samochodem. Nie zlekceważyli tego sygnału - pojechali i zatrzymali proboszcza. Ale jak tu być bezwzględnym w stosunku do kapelana? Ks. Madziąg stwierdził, że nie może teraz dmuchać w alkotest, bo spieszy się na mszę św. Drogówka pojechała więc za nim i pokornie poczekała przed kościołem. Gdy dmuchnął po przeszło godzinie, okazało się, że ma niecałe 0,2 prom. alkoholu. - To przez wino mszalne - powiedział. Nie chcieli robić afery, dali mu spokój.
W roku 2006, kierując po alkoholu, zderzył się czołowo z tirem i wyszedł z tego bez szwanku. Jego linia obrony w sądzie była taka, że po wypadku wysiadł zdenerwowany z auta i dopiero wtedy wychylił wódkę z butelki, którą miał w samochodzie. Miał 2,9 prom. Sąd nie dał wiary ani tym tłumaczeniom, ani parafianom, których kapłan powołał na świadków, by potwierdzili jego nieskazitelny charakter. Ks. Madziąg dostał wyrok w zawieszeniu i na cztery lata stracił prawo jazdy. Dlatego też przestał być kapelanem policji w Chojnicach, choć jego znajomości trwały.
- W ciągu tych czterech lat całe miasto wiedziało, że zdarza mu się jeździć samochodem bez prawka - przyznają mieszkańcy. - Policji widocznie nie zależało, by go złapać.
W grudniu ub.r. ks. Madziąg wracał do Chojnic z Warszawy. Był pijany, więc kierowanie autem powierzył znajomemu, a sam drzemał na siedzeniu pasażera. Prawdopodobnie z powodu nieporozumienia nie zapłacili na stacji benzynowej w woj. kujawsko-pomorskim. Złapała ich policja.
- Prawdopodobnie myślał, że jest już pod Chojnicami - relacjonuje jeden z bydgoskich policjantów. - Zaczął im grozić, że zaraz zadzwoni do komendanta i wylecą z pracy. Gdy okazali się nieustępliwi, zwymyślał ich od najgorszych.
Kapłan na kilka godzin znalazł się w policyjnej izbie zatrzymań. Zrobiono mu sprawę karną - wkrótce miała się zacząć przed sądem w Lipnie.
Biskup pelpliński Jan Bernard Szlaga wielokrotnie przymykał oko na wyczyny swojego chojnickiego kapłana. Dopiero śmierć biskupa w kwietniu 2012 r. zmieniła sytuację. Nowy ordynariusz diecezji bp Ryszard Kasyna wezwał ks. Madziąga na "dywanik". Tydzień temu proboszcz miał być poinformowany, że zostanie przeniesiony do małej wiejskiej parafii.
Pogrzeb ma być we wtorek. Najprawdopodobniej do tego czasu policja i prokuratura nie podadzą, czy ksiądz był trzeźwy.
- Chojnice z zapartym tchem czekają, czy rzeczywiście biskup odprawi uroczystości pogrzebowe i czy przyjdzie delegacja policji - mówi jedna z mieszkanek. - Bo to przecież będzie miało swój wydźwięk. Ludzie podzielili się na dwie frakcje. Jedni mówią, że ksiądz się w końcu doigrał i pójdzie do piekła, ale szkoda, że zabił przy okazji niewinnego kierowcę. Inni: że był niemal święty, ale każdy ma jakieś słabości, a poza tym nie należy źle mówić o zmarłym.
Jeden z komentarzy w internecie: "Duchowni apelują by nie roztrząsać tego co się działo wcześniej.... Pewnie mają rację, bo o zmarłych mówimy dobrze albo wcale. Ale ja pytam, gdzie oni byli za jego życia kiedy pił i rozbijał się autami. Miał nie jeden wypadek na koncie, a wszyscy klaskali z zachwytu ze Bóg go strzeże, .... nie ustrzegł. Zabrał ze sobą Dawida, przystojnego blondyna o wiecznie roześmianych oczach. Uwielbiał tańczyć i grać w piłkę. Zostawił rodziców, brata i siostrę... Kto teraz zaklaszcze wyczynom księdza?".
księdza mi nie żal - odszedł zasłużenie i lepiej dla nas i dla niego ,ale szkoda życia tego młodego chłopaka,który stanął mu na drodze....http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/ ... l#TRrelSST
